DZIECI I RODZINA

Do mamy, która ma szalony pęd do nauki.

zadania domowe

ZADANIA DOMOWE

Mam ostatnio takie hobby – czytam komentarze pod z pozoru neutralnymi artykułami szerowanymi przez media. Ostatnio jeden taki się pojawił, dotyczył zadań domowych. Leży mi ten temat na wątrobie (chociaż grudzień i święta niedługo) zarówno jako matce, jak i uczennicy, którą byłam nie tak znów dawno ;). Co pisali tak zwani internauci? Nie wiadomo od czego tu zacząć, bo tyle jadu i rodzicielskiej nieporadności ciężko szukać gdzie indziej. Zadania domowe wcale nie dzielą społeczeństwa, bo większość rodziców…jest ZA.

RODZICE SIĘ BOJĄ

Boją się dialogu ze szkołą, nie chcą uczestniczyć w bieżących sprawach szkoły, a dzieci są ich jedynymi źródłami informacji. Nie jestem zwolennikiem polskiej edukacji w takiej formie, jaka ma obecnie miejsce. Od kilkudziesięciu lat zmieniło się jedynie tyle, że dzieci nie są w szkołach bite i stawiane do kąta. A nie, wróć – w niektórych szkołach nadal są. Mam zresztą wrażenie poparte rozmowami z rodzicami dzieci szkolnych, że w kontakcie z gronem pedagogicznym znów czują się jak nieporadne dzieciaki z podstawówki.

ODRABIANIE PRACY DOMOWEJ UCZY SYSTEMATYCZNOŚCI ANI ODPOWIEDZIALNOŚCI

Odpowiedzialność w tym wypadku sprowadza się do pały za niezrobione zadanie. Bo, dobrze o tym wiemy, to nie jest jedno zadanie w tygodniu a kilka godzin dodatkowej nauki z kilku przedmiotów w czasie, kiedy dziecka mózg powinien odpoczywać. Wciąż nie doceniamy roli zabawy w procesie kształtowania wielu umiejętności.

Rodzice twierdzą, że zadania domowe uczą systematyczności tylko i wyłącznie dlatego, że…wmawiano nam dokładnie to samo. W systemie szkolnym rolę dyscyplinującą pełnią stopnie, uwagi, kary i nagrody. Dzieci nie są kierowane (jak w systemie Montessori) w stronę wewnętrznej motywacji. Może dlatego jako rodzice szkolniaków, powinniśmy pamiętać, że dzieci najwięcej uczą się wtedy, kiedy nie mają o tym pojęcia – dlatego przed kolejną porcją nauki w postaci zadań domowych powinna stać przyjemność i odpoczynek (źródło). Nawet jeśli sami nie mieliśmy takiej możliwości.

ZOBACZ TEŻ:

1. Powiedziała żadna mama nigdy. Teksty, których nie usłyszysz z ust żadnej mamy

2. Taki duży a beksa. Czasem lepiej ugryźć się w język.

3. A bachora to miała siłę robić! Ciąża to nie choroba – czyżby?

NIE WIERZYŁAM, ŻE RODZICE TO ROBIĄ, DOPÓKI NIE USŁYSZAŁAM TEJ MATKI

Jako dzieciak zawsze miałam tysiąc lepszych zajęć od odrabiania pracy domowej. Najczęściej to robiłam ją po łebkach i na ostatnią chwilę, nie roniąc ani minuty, którą mogłam spożytkować na zabawę z koleżankami. Codziennie z korytarza znikał mój rower albo rolki. Godzinami gadałyśmy w korytarzu na połączeniu naszych klatek schodowych albo wymyślałyśmy tysiąc aktywności na obszernym podwórku, które zostało nam w spadku po niedawnej budowie. W szkole spędzałyśmy tyle czasu, że lekcje odchodziły na dalszy plan, nawet za cenę jedynki w dzienniku. To na nasze potrzeby powstało przysłowie „uczeń bez jedynki jest jak żołnierz bez karabinu”.

Nigdy nie miałam problemu z nauką. Najlepsze oceny, chociaż dziś nie jestem zwolennikiem stawiania stopni, miałam z przedmiotów, które nauczyciel prowadził nie „zgodnie z podstawą programową” a po swojemu. Na przykładach, doświadczeniach, podczas spacerów. Najbardziej otwarci nauczyciele sprawdziany poprawiali zielonym cienkopisem. Przepraszam, że tak odbiegłam od tematu, ale…mam wrażenie, że wielu rodziców nie pamięta kompletnie jak wyglądało ich dzieciństwo, zwłaszcza że my zadania domowe mieliśmy w ograniczonej w stosunku do dzisiejszej, ilości.

Do czego zmierzam? Otóż nie wierzyłam, że istnieją jeszcze rodzice, którzy najchętniej swoje dziecko by widzieli wieczorem ślęczące nad książkami. Nie wierzyłam, że jest im tak wygodnie, bo dziecka nie ma, cicho siedzi i nie przeszkadza. Nie wierzyłam, że tacy istnieją, dopóki podczas zebrania jedna z mam nie poprosiła wychowawcy o zadania domowe. Argumentacja przebiegała w tonie: za chwilę dzieci pójdą do zerówki, a tam to dopiero jest (chciałoby się powiedzieć: zapierdol) dużo pracy! Pani była oburzona, że dzieci w poprzednim roku nie zrobiły do końca kart pracy, że nie wszystkie zadania były wypełnione.

O nie, tu zaczyna się mój protest. Dlaczego kiedy pracownik korpo wraca do domu o 18:00 i siada do papierów, bo dedlajny, bo na wczoraj, bo prezes – wszyscy jak jeden mąż zaczynają mu współczuć? Dlaczego tych samych uczuć nie kieruje się w stronę dzieci? Zastanówcie się, prześpijcie z tą myślą. Dobranoc.

Podobał Ci się ten wpis? Udostępnij go swoim znajomym!

11 comments

  1. Monika Mo 3 grudnia, 2018 at 13:02 Odpowiedz

    Ja też nie jestem zwolenniczką prac domowych, pamiętam z czasów szkolnych jak bardzo były bezsensowne i bezproduktywne. Pamiętam jak w pierwszej klasie szkoły podstawowej nauczycielka wysłała mnie do łazienki aby zmoczyć gąbkę do wytarcia tablicy. W tym czasie powiedziała klasie co jest zadane, gdy wróciłam – nie powtórzyła mi tej informacji. Następnego dnia dostałam wielką czerwoną pałę w zeszycie ćwiczeń, bez możliwości poprawy, bez wysłuchania moich wyjaśnień. Szkoła dalej tak wygląda, dlatego noga moich dzieci nie postanie w szkole systemowej. Albo szkoła demokratyczna albo ED, to już postanowione.

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.