Tylko czy aż ciało? Ciałopozytywność zaczyna się w głowie.
Miałam może sześć lat, kiedy ktoś życzliwy zauważył, że moja koleżanka Monika odstaje dziecięcą figurą od innych dzieci z podwórka. To był pierwszy raz, kiedy i ja zwróciłam uwagę na siebie. Gdzieś zakiełkowała myśl, że – oho – w świecie istnieją wzorce i standardy dotyczące wyglądu, do których trzeba dążyć. Może nie nazywałam tego w ten sposób, ale w myślach pojawiały się pewne obrazki. Zresztą przekaz mediów w tej kwestii był (i często do tej pory jest) jednoznaczny. Nigdzie nie występowały kobiety plus size, a samo plus to był już rozmiar 40, czyli normalna, zdrowa sylwetka. Do tego gładkie ciało, idealna cera, nieskazitelna skóra, pięty gładkie jak skóra noworodka, pobudki w idealnej fryzurze i można tak wymieniać. Kanon piękna zmienił się od tamtego czasu nieznacznie. Jak zatem dziś patrzymy na nasze ciała?
Ciałopozytywność w reklamie
Pamiętam doskonale pierwszą telewizyjną reklamę balsamu do ciała z 2005 roku, w której wystąpiły panie w bieliźnie i ku zaskoczeniu wszystkich – różniące się rozmiarem! Przekaz mówiący: każde ciało jest piękne, każde zasługuje na szacunek i miłość sprawił, że chciało się powiedzieć „hej, czemu tak późno?”. Sceptycznych jednak nie brakowało. Na medialną rewolucję podejścia do kobiecej sylwetki trzeba było poczekać kolejną dekadę.
Dziś mamy coraz większa szansę zobaczyć modelki z rozstępami, porami na twarzy czy zmarszczką pod okiem – tu przodują marki odzieżowe i bieliźniane. Niestety czasopisma dedykowane kobietom wciąż zostają w tyle – nawet niemowlęta są bardziej pomarszczone niż znane aktorki w reklamach kremów. Kobiety golą ogolone już nogi, podpaski reklamowane są niebieskim płynem imitującym krew, a kontrast pomiędzy tym, jak przedstawiane są kobiety i mężczyźni jest wręcz absurdalny.
Mężczyzna ze zmarszczkami – doświadczony, atrakcyjny, dojrzały.
Kobieta ze zmarszczkami – zaniedbana, stara, zniszczona.
Mężczyzna z włosami na nogach – męski.
Kobieta z włosami na nogach – zaniedbana.
Mężczyzna w rozmiarze S, L, XL – w porządku!
Kobieta w rozmiarze S – super, L – za duża, XL – wieloryb.
Na każdym kroku otoczone takimi komunikatami nie potrafimy zaakceptować faktu, że różnimy się od siebie. Biegnący czas traktujemy, jak najgorszego wroga. A do tego ta ciągła walka z niedoskonałościami! Najwyższy czas powiedzieć: te wszystkie niedoskonałości, to nasza natura. Piegi, krosta na nosie czy cellulit – większość z nas ma przynajmniej jedną z tych rzeczy, tymczasem telewizja śniadaniowa prowadzi program o tym, jak walczyć z cellulitem u…dzieci!
Kolejną cegiełkę dokładają media społecznościowe filtrujące rzeczywistość na potęgę. Promowanie jednego typu sylwetki (którą na pewno znacie – sportowy strój, ultra szczupła talia, wypięta pupa, duże usta i wygładzone do granic ciało). Tak, istnieją takie dziewczyny, ale jest ich garstka i wcale nie musimy wszystkie wyglądać jak ich klony! Dlatego im bardziej świadoma jestem, tym częściej staram się luźno podchodzić do rad dotyczących maskowania tego, czego w swoim ciele nie lubimy – uważam, że kto chce, może z nich skorzystać, a kto nie – po prostu nie musi tego robić. W artykule dotyczącym modnych dużych rozmiarów spodobały mi się dwa zdania:
- Sięgaj po ubrania, w których czujesz się dobrze – idź za głosem serca, a nie stylistów!
- Maskowanie niedoskonałości nie musi oznaczać skrzętnego chowania ich pod ubraniami, które są workowate lub o kilka rozmiarów za duże.
Czym dla mnie jest ciałopozytywność?
Jeśli myślisz, że zawsze byłam taka hop do przodu, to niestety nie. Trudno jest wyrzucić z głowy to, co przez kilkadziesiąt lat do niej wpadało. Droga do samoakceptacji trwała kilka lat i zaczęła się od urodzenia dzieci – pisałam o tym tutaj. Przepełniało mnie uczucie wdzięczności do własnego ciała, które pomogło stworzyć nowe życie i dawało mu schronienie. Pomagały mi też dziewczyny na Instagramie, które pokazywały się bez filtrów upiększających, prezentowały różnorodne sylwetki i style. Im więcej ich było, tym łatwiej wyjść z własnej skorupy!
Środowisko, w którym żyjemy i nieoceniające otoczenie jest równie ważne. Relacje oparte na wymaganiu perfekcyjnego wyglądu są u mnie do skasowania w pierwszej kolejności. Dużo też czytałam i coraz uważniej przyglądałam się współczesnym serialom i temu, jak bardzo obsada różni się od tych kręconych w latach 90.!
Pamiętajmy, że ciałopozytywność nie ma rozmiaru. Nie dotyczy wyłącznie dziewczyn wymykających się tabeli rozmiarów. Dlatego z przykrością czytam opinie, jakoby ruch body positive był promocją otyłości i furtką dla tych, którzy o siebie nie dbają. Sama od kilkunastu lat zmagam się z dwiema chorobami, o których dowiedziałam się całkiem niedawno. Utrzymanie prawidłowej wagi wymaga ode mnie bardzo dużego wysiłku i jest możliwe odkąd zostałam prawidłowo zdiagnozowana. Wcześniej odżywiałam się zdrowo, zgodnie z zasadami i unowocześnioną piramidą żywienia i co z tego, skoro wszystkie wysiłki szły na marne? Czułam się coraz gorzej i słabiej – zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Rzecz w tym, że nie podobałam się sobie nie dlatego, że byłam za duża wedle przyjętych przez kogoś norm, ale kompletnie siadła sprawność organizmu! Moją największą motywacją do pokochania swojego ciała, jest zdrowie. Zdrowe ciało jest seksi – w zdrowym ciele, zdrowy duch! I zaznaczę, że zdrowy nie musi być mały lub duży.
Akceptacja swojego wyglądu, podejście do ciała nie znaczy też, że nie możemy chcieć schudnąć lub przytyć. Możemy się doskonalić i poprawiać formę. Mamy prawo chcieć mieć płaski brzuch albo bardziej umięśnione pośladki. Ciałopozytywność jest dla mnie uczuciem, które żywię do swojego ciała niezależnie od tego, jakie jest w danym momencie.
Bardzo podoba mi się w Vogue’u (do przeczytania tutaj) i pierwsze dwa zdania w nim:
To, jak się czujemy z własnym ciałem, nie zawsze wynika z tego, jak wyglądamy, ale jak się postrzegamy. Odbicie w lustrze wykrzywiają wychowanie, popkultura i media społecznościowe.
To wszystko zaczyna się w głowie
Kiedy przestaniesz myśleć o ciele, jak o elemencie zaspokajającym estetyczne potrzeby innych osób, może dostrzeżesz w nim coś więcej, niż ładną okładkę? Nasz ciała są piękne. Kropka. To znaczy byłoby pięknie, gdyby w tym miejscu pojawiła się kropka, ale nie!
Nadwaga/otyłość jest niezdrowa. Tak! Jest. To nie znaczy, że osoba z nadwagą ma się chować, nie wychodzić z domu albo w akcie rozpaczy zarzucać na siebie worek pokutny. Jedno nie wyklucza drugiego. Na dodatek ciałopozytywność dotyczy osób w każdym rozmiarze, kolorze skóry i każdej orientacji seksualnej.
Mężczyzn nie interesują kobiety z nadwagą. Hola, hola! Pomijając, że to nieprawda i zależy od obu stron, kto do jasnej Anielki powiedział, że kobieta musi chcieć się komukolwiek podobać poza sobą samą? Dlaczego ma być atrakcją wizualną?
Nie chcę marnować już ani sekundy życia na rozmyślanie, czy jestem wystarczająca. Ty też nie powinnaś! Świadomość swojej wartości można budować – po kawałeczku, jak puzzle. Pamiętaj, że każda sylwetka kobiety jest kobieca, a ciałopozytywność zaczyna się w głowie. Nie od dziś wiadomo, że najseksowniejszym organem jest mózg.