DZIECI I RODZINA

Rodzicielstwo bliskości jest fajne, ale….

Rodzicielstwo bliskości to taki wymysł naszych czasów. Żeby usprawiedliwić lenistwo rodziców, którzy śpią z dzieckiem narażając je w najlepszym wypadku na niewygodę. Żeby mieć wytłumaczenie na cały ten syf, jaki dzieciak robi podczas jedzenia własnymi rękami. I w końcu, żeby nie musieć wychowywać, bo to przecież nic innego jak „bezstresowe” wychowanie.

Naprawdę tak uważasz? W teorii i gębie każdy jest mocny. Co mówi praktyka? My staramy się realizować 7 filarów, podwaliny całej idei rodzicielstwa bliskości. Staramy się! Nie zawsze wychodzi. RB jest elastyczne jak guma w majtkach i pozwala je dopasować do własnej rodziny, tego nie daje żaden poradnik ani specjalista. W RB to my jesteśmy specjalistami i wiemy, co będzie właściwe dla nas i naszych dzieci.

1. Budzik pojawił się na świecie. Fajnie, prawda? Problem w tym, że zgodnie z ideą rodzicielstwa bliskości byłoby idealnie, gdybym nawiązała z nim kontakt tuż po narodzinach. Jak już wiecie, nasz kontakt skóra do skóry był w rzeczywistości muśnięciem policzka o policzek i z jakąkolwiek bliskością miał niestety niewiele wspólnego. Po jakże krótkich 16 godzinach czułam, że moje dziecko jest tylko odrobinę moje, znacznie bardziej byłam związana z silnym bólem brzucha po cesarce. Jednocześnie od tego momentu nie oddałam młodego już ani na chwilę „na noworodki”. To żaden heroizm, po prostu nie mogłam. Byliśmy jak magnesy, które ciężko oddzielić. Nawet zostałam zdrowo opieprzona w szpitalu za…przebywanie z dzieckiem w jednym łóżku. Bardzo mi przykro, że nie miałam służącej odkładającej za mnie syna do tej cholernej mydelniczki. Poza tym po tak długiej rozłące chciałam być blisko. Tak po prostu.

2. Jeszcze w szpitalu i po powrocie do domu aż po dzień dzisiejszy naszemu rodzicielstwu towarzyszy karmienie piersią, do 1,5 roku na żądanie, obecnie mama trochę więcej rozporządza ;). Między bajki wkładam pogadanki o wodzie, w którą to zamienia się mleko po którymś tam miesiącu (nie wiem po którym, każdy lekarz podaje inną datę). Cholernie irytują mnie pediatrzy, ginekolodzy i dentyści wiedzący lepiej do kiedy mam karmić i dlaczego właśnie 6 miesięcy, a nie 16 czy 26. Lubię nasze chwile razem. Oswajam się z myślą, że za jakiś czas, miesiąc albo kilka, koniec tej przygody jeśli prawidłowo odczytuję sygnały dziecka.

3. Dużo słyszałam na temat noszenia dziecka. Głównie, że się przyzwyczai, będzie wymuszało i zniszczę noszeniem życie swoje i jego. Cóż, obecnie mój synek średnio lubi przebywać w objęciach, bo woli biegać i broić, kiedy tracę go z oczu na ułamek cennej sekundy. I chociaż ideałem byłoby chustonoszenie, mój indywidualista wypiął się na wszystko, co krępuje jego ruchy. Nosiłam na rękach. Dużo nosiłam. Nosiłam tak dużo, że miałam dosyć. Nawet płakałam, że noszę i że już nie mogę. Ręce miałam tak wyciągnięte od tego noszenia, że dłonie dyndały w okolicach kostek. Ale nosiłam dalej, bo choć było to dla mnie męczące, wiedziałam że moje dziecko tego potrzebuje. I tak po prawdzie, ja również. Odkładanie kończyło się płaczem, więc nosiłam. Na rękach kołysałam do snu. Z zajętymi rękoma przygotowywałam obiad. Pokazywałam świat. Kogo miałabym nosić, jeśli nie własne dziecko? Kiedy to robić, jeśli nie wtedy gdy jest niemowlakiem i waży relatywnie mało? Czym zastąpić ten rodzaj bliskości?

4. A skoro o rękach mowa, wyobraź sobie, że zasypiasz z dzieckiem na nich w bardzo wygodnym fotelu. Śnią Ci się cudowne obrazy: pluskasz się w lazurowej wodzie, a umięśniony, przystojny facet podaje Ci drinka. Wyciągasz rękę i….a gdzie moje dziecko? Ta rozluźniona dłoń chyba właśnie je wypuściła z objęć. W nocy wstawałam po 4-5 razy. W trzecim miesiącu życia dziecko przesypiało całe noce, ale wkrótce okazało się, że to była jedynie chwila odpoczynku przed maratonami na trasie łóżko rodziców – łóżeczko dziecka. Gdzieś po 5 miesiącu zabraliśmy syna do siebie. Wierzę, że bliskość, którą mu zapewniamy (pomijam względy bezpieczeństwa: fotel i wygody: karmienie), zaprocentuje w przyszłości. Sen będzie się kojarzył ze spokojem, bezpieczeństwem i przyjemnością. Jesteśmy w trakcie przenoszenia malucha do własnego łóżka. Nie doświadczamy histerii i obaw. Oby tak dalej.

5. Natura fajnie to wszystko wymyśliła. Naturalną potrzebą rodzica jest zaspokojenie potrzeb dziecka. Choćby po to, żeby nie płakało. A jeśli o płaczu mowa, nigdy nie kumałam tej popularnej metody na wypłakanie. Znaczy, że na złość rodzicom odmrożę sobie uszy? Nie utulę, chociaż słuchać się nie da? Ileż razy widziałam w tv matki szlochające pod drzwiami pociechy. Jasne, maluch wycieńczony przestanie w końcu płakać, a z czasem w ogóle sobie daruje, skoro nikt tego płaczu nie ukoi. Na chłopski rozum pomyślałam: skoro płacze to znaczy, że czegoś mu potrzeba. Proste, prawda? Ameryki nie odkryłam, nawet to nowe koło znów okrągłe. W ten sposób zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Ja i mój syn. Mój mąż i mój syn. Metodą prób i błędów w końcu odgadywaliśmy czy młodemu było zimno, za ciepło, smutno, mokro czy głośno. Nikt nie urodził się rodzicem, ale trening czyni mistrza. Trenowaliśmy długo i ciężko po to, by teraz zamiast płaczu usłyszeć „mniam” albo „mama pić”.

6. I pewnie dlatego wolę słuchać własnej intuicji, podążać trochę za dziką naturą, dochodzić samodzielnie do pewnych rozwiązań. Żeby z dzieckiem być blisko, a nie tresować tak, jak próbują niektórzy. Żeby słuchać jednym uchem, uśmiechnąć się życzliwie i równie życzliwie drugim uchem wypuścić.

7. Pisząc w poprzednich punktach „my” mam na myśli mnie i TB, czyli mojego męża. Przecież rodzicielstwo to „sprawa” obojga rodziców. Razem przechodzimy przez wszystko, od narodzin po pierwsze objawy buntu dwulatka. W całym tym szaleństwie staramy się pamiętać także o sobie nawzajem. Przygotowanie malucha do spania o godzinie 19:00 jest niczym innym jak chęcią poświęcenia możliwie największej ilości czasu mężowi/żonie. Albo sobie, bo to idealny moment na relaks, książkę i herbatę z cytryną wypitą w spokoju. Na równowagę.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy odkryłam, że wszystko co w istocie nazywa się rodzicielstwem bliskości, praktykowaliśmy nie wiedząc że nim jest. Ucieszyłam się, bo ktoś nazwał nasz sposób na życie z dzieckiem. I okazało się, że nie jesteśmy sami! I że wcale nie robimy źle tylko tak, jak jest dobrze dla nas! Bo nie ma dwóch takich samych rodzin, sytuacji, dzieci, wychowania, bliskości, rodzicielstwa, rodzicielstwa bliskości. Owszem, mam usprawiedliwienie dla lenistwa i bałaganu – szczęśliwe dziecko. Wspaniała jest świadomość dobrze wykorzystanej szansy. A Ty? Co zrobiłaś ze swoją ? Jest jakieś „ale”?

 

19 comments

  1. Aleksandra 12 listopada, 2014 at 22:41 Odpowiedz

    Właśnie w głowie mi się nie mieści, że naturalne odruchy troski i miłości okrzyknięte zostały nowomodą i wymysłami… Chociaż sama nie przepadam za nazwą RB. Po co nazywać coś, co jest właśnie tak proste i naturalne, coś, co starsze kultury pielęgnują bez „Księgi bliskości”. Ale rozumiem, że niektórym należało o tym przypomnieć 🙂

    • Anna Bartnik 15 listopada, 2014 at 09:22 Odpowiedz

      Nie dla wszystkich taki rodzaj rodzicielstwa jest bliski, o czym przekonałam się w komentarzach czy to u Doroty Zawadzkiej czy na portalu Mądrzy Rodzice. Jeszcze jedno, dwa pokolenia wstecz zupełnie inaczej traktowały dzieci.

  2. Agishonka 12 listopada, 2014 at 23:43 Odpowiedz

    układałam sobie w głowie post o rodzicielstwie bliskości, bo wszędzie pełno tego hasła ostatnio i wniosek miałam ten sam. uprawiałam je przez kilka lat, nawet nie będąc świadomą, że to rodzicielstwo bliskości. ja zakładałam tylko, że skoro nie znam sie na opiece nad dzieckiem, to dam się ponieść instynktowi. Wyszło super. tylko teraz już nic nie napiszę, bo będzie, że zgapiłam od Ciebie..

    • Anna Bartnik 15 listopada, 2014 at 09:23 Odpowiedz

      Pisz! Tego tematu nigdy za wiele. Każdy ma na nie inne spojrzenie. Własnie to jest super – że robimy coś, a potem „o, hej, to całe rodzicielstwo bliskości to coś normalnego, przecież ja to robię” i od razu robię się odporniejsza na krytykę ;).

  3. Joanna Szołczyńska 13 listopada, 2014 at 11:59 Odpowiedz

    też uważam, że trzeba przede wszystkim słuchać swojego dziecka i intuicji. Nie lubię hasła RB, myślę że kierowanie się zasadą „nie rób drugiemu co tobie niemiłe” wystarczy. Moje dziecko ma 10 miesięcy, wie co znaczy słowo 'nie’ i wie co znaczy 'kocham’. Jest radosne i ciekawe świata, i wie że jak zapłacze to przyjdziemy mu pomóc, myślę że dzięki temu umie sobie poradzić z wieloma rzeczami i nie płacze 'o wszystko’. Za to przerażają mnie rady babć i mam że niech ryczy to się nauczy że nie wolno marudzić, albo daj mu po łapkach to nie wsadzi ich więcej do szuflady..

    • Anna Bartnik 15 listopada, 2014 at 09:26 Odpowiedz

      Pisałam ostatnio na fb o wizycie w aptece. Farmaceutka widząc moje dziecko stojące zwyczajnie obok i przyglądające się co robię, mówi „trzeba chwalić, to jest grzeczne, a jak jest niegrzeczne, to dać klapsa…tak po matczynemu!”.

      Ja polubiłam ten termin, choć bardziej trafny jest w języku angielskim.

  4. SposobyNaDzieci 13 listopada, 2014 at 13:14 Odpowiedz

    „Bo nie ma dwóch takich samych rodzin, sytuacji, dzieci, wychowania, bliskości, rodzicielstwa, rodzicielstwa bliskości.” Święte słowa i każdy rodzic powinien o tym pamiętać, doświadczenie innych jest bardzo cenne, ale zawsze musimy mieć świadomość, że nie da się postąpić dokładnie tak samo. Powinniśmy się wzorować, a nie naśladować. Intuicja rodziców jest bardzo ważnym narzędziem. Wsłuchujmy się w siebie w nasze dzieci, wtedy na pewno ze wszystkim sobie poradzimy. Mój mąż jest świetnym przykładem jak ważna jest bliskość – często, gdy dzieciaki dają popalić, a on wykorzystał już groźby wszystkich możliwych konsekwencji, które poniosą jak się nie uspokoją mówię mu: – przytul ją, jego i powiedz, że kochasz. Pozwól uspokoić się w twoich ramionach. Często wtedy przychodzi do mnie po tym fakcie i mówi: – Wiesz fajnie było się tak do niej do niego przytulić. To jest moment, kiedy w końcu udaje mu się opanować sytuację.

    Tak niewiele, a jak doskonale działa. Nie rozumiem dlaczego tak wielu rodziców boi się tego.

    • Alicja Zmysłowska 15 listopada, 2014 at 10:41 Odpowiedz

      Jeżeli będziesz realizowała, to co piszesz, a skądinąd wiem, że tak jest, na pewno też kiedyś powie, że ma fantastyczną mamę <3. Kobiety boja się porodu, a to najprostsza rzecz jaką dla swojego dziecka robimy, dużo trudniej go wychować. Dzisiaj mamy wiele ksiązek i wiadomości w internecie jak to robić, ale wprowadzenie tego w życie jest bardzo trudne tym bardziej, że każde dziecko jest inne. Musimy zatem zdać się w końcu na swoją intuicję, jednemu potrzebny jest przysłowiowy kijek a drugiemu marchewka. Najważniejsze żebyśmy jednak nie zapominali o tym, że to miłość jest najważniejsza, w szeroko pojętym znaczeniu tego słowa.
      " Miłość cierpliwa jest,łaskawa jest.
      Miłość nie zazdrości,
      nie szuka poklasku,
      nie unosi się pychą;
      5 nie dopuszcza się bezwstydu,
      nie szuka swego,
      nie unosi się gniewem,
      nie pamięta złego; "
      Kilka słów a wszystko wyjasniają, warto się w nie wsłuchiwać.
      Druga sprawa jak to realizować, wcale nie jest to proste wiem z własnego doświadczenia, wiele jest wzlotów i upadków.
      Podsumowując Rodzicielstwo bliskości, obojetnie jak to się nazywa, jest jakąś formą okazywania dziecku naszej miłości naszego uczucia do niego <3 ja tego terminu nie znałam, ale własnie tak starałam się swojego syna wychowywać <3

      • Alicja Zmysłowska 15 listopada, 2014 at 20:45 Odpowiedz

        I jeszcze a propos pobytu w szpitalu. Ja rodzilam 18 lat temu w panstwowym szpitalu w Gdyni. Nikt wowczas nie mowił o RB, ale personel szpitala chyba już czuł tę modę, ktora nadejdzie 😉 Ja też mialam cesarkę, ale dziecko na moim brzuchu znalazło się zaraz po wybudzeniu. Nikt mi dziecka nie zabieral miałam w ręku pilota i pielegniarka przychodzila jak tylko go nacisnęłam. Nikt nie miał żadnych uwag że Mlody spał ze mną w łóżku. Propagowano naturalne karmienie bardzo. A może mi się to tylko śniło ? Do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że to wszystko byla prawda. Widocznie mialam szczęście 🙂

        • Anna Bartnik 16 listopada, 2014 at 14:39 Odpowiedz

          Oj miałaś. Nie miałam całkowitej narkozy i cc o godzinie 19, do tego z braku miejsc leżałam na innym oddziale niż poporodowy, stąd całe zamieszanie. Pomocy niestety za dużo nie miałam, ale wiedziałam że ten szpital nie jest dobry dla pierworódek :).

  5. Tedi 16 listopada, 2014 at 13:29 Odpowiedz

    Wiesz a ja muszę napisać (a raczej chcę), że zawsze trzeba pamiętać, że każde dziecko jest inne. Nie ma uniwersalnej metody wychowawczej. O rodzicielstwie bliskości czytałam już przed porodem. Tak jak i książki pogardzanej przez rodziców bliskości Tracy Hogg. Z jednego i drugiego chciałam wziąć to, co wg mnie było dobre dla nas i dla dziecka. Okazało się oczywiście inaczej. Mój synek nigdy nie potrafił spać z nami (chyba że ma gorączkę). Każde próby położenia go nie w swoim łóżeczku (na przykład wtedy, gdy nie miała już siły ciągle do niego wstawać przy katarze) kończyły się okropnym płaczem. To samo z karmieniem piersią. Usilnie próbowałam i próbowałam i jedyne co z tego miałam to wrzeszczące dziecko, bo on zwyczajnie nie chciał prawidłowo jeść z piersi. Nie miałam wtedy żadnej pomocy, więc po miesiącu płaczów, histerii i moich wylanych łez, odpuściłam. Synek je sam, bo tam sobie zażyczył, gdy miał około 9 miesięcy. Rodzicielstwo bliskości polega bardziej na wsłuchaniu się w dziecko i podążaniu za nim a nie na karmieniu piersią, spaniu razem itd. To są raczej wskazówki a nie sztywne reguły.

    • Anna Bartnik 16 listopada, 2014 at 14:21 Odpowiedz

      Tak dokładnie, właśnie o tym napisałam. „Nie ma dwóch takich samych rodzin” tak jak uniwersalnych metod dla każdego. Uzupełnieniem tego tekstu jest mój artykuł: http://madrzy-rodzice.pl/2014/11/rodzicielstwo-bliskosci-w-teorii-i-praktyce/.

      Na fb również pisałam, że RB czyli najbardziej naturalne z zachowań jest elastyczne i każdy może je dopasować do swojej rodziny. Nie zmienia to faktu, że cała idea opiera się na 7 filarach, choć niekoniecznie na stosowaniu się do wszystkich siedmiu. W tym wpisie, de facto, opisałam nasze rodzicielstwo bliskości, w naszej rodzinie i z naszym dzieckiem.

  6. Kasia A. 19 listopada, 2014 at 10:41 Odpowiedz

    🙂 wg mnie te rozwiązania są dobre, które pasują do danego dziecka i rodzica. ja na początku wychowywałam dziecko wg książek i wiekszego rygoru, a wiec, po milion razy odkładalam w łóżeczku, nie nosiłam na ręce itd.była nawet taka sytuacja, jak syn byl chory, ze siedzialam na fotelu przy jego lozeczku, byle tylko go nie polozyc do swojego lozka 😀
    ale to na dłuższą metę nie zdało egzaminu. teraz jak mam drugie mam już wszystko w nosie i od początku robię to co mi i dziecku pasuje 🙂 pewnie, że było by świetnie położyć dziecko w łóżeczku, leżaczku niech lezy i sobie ogląda w spokoju świat. tyle, że większość dzieci się wyrywa, chce ogladać, nasz drugi ma 2,5 miesiąca i po 5 minutach leżenia wykrzykuje Me lub Ne lub Ajj (co znaczy – matka weż mnie stad 😉 coraz głośniej. nie wyobrazam sobie tego ignorowac, co nie znaczy, ze po 1 pisku biegnę jak na rozkaz. jednak zalezy mi na tym, zeby dzieci spały w swoich lozkach (bo nie lubie tlumow;) i tego je staram sie uczyc.

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.