DZIECI I RODZINA

Rodzić po ludzku? Brzmi jak żart!

rodzić po ludzku

Rok i 5 miesięcy. Tyle minęło od najlepszego i najgorszego dnia w moim życiu. Nie rodziłam po ludzku, bo ludzi traktuje się jak bydło. W całej historii brakuje tylko rzeźnika krzyczącego „neeext!”.

Co to byłby za blog parentingowy, jeśli nie zawierałby soczystej i pełnej wrażeń opowieści prosto z sali porodowej? Nie wiem. Cieszę się, że na tej sali się nie znajduję a mogę wszystko opisać z wygodnej sofy przy ciepłej herbacie. Chciałam o tym napisać na samym początku, zamiast poruszać temat dzieci w fotelikach samochodowych albo atopowego zapalenia skóry. Dziś wiem, że wtedy nie byłam gotowa. Za dużo było we mnie gniewu, złości i poczucia niemocy. Teraz wiem więcej, widzę jaśniej, patrzę inaczej. Rodzić po ludzku, też mi coś.

Mój syn jest wymarzonym, wyczekanym dzieckiem. Bardzo wcześnie poczułam instynkt macierzyński i nie skłamię jeśli powiem, że niedługo po tym jak poznałam mojego męża. Miałam 16 lat, ale who cares? Trochę naiwnie wierzyłam, że poznałam człowieka, z którym spędzę resztę życia. Póki co się nie myliłam, a nie mylić się choć w jednej rzeczy przez ponad 11 lat, to sukces. O dwóch kreskach na teście ciążowym już pisałam. Nie było zaskoczenia, była nadzieja i radość. Przez ponad 9 miesięcy (tak właśnie!) czułam się bardzo dobrze. No, może gdyby nie ciągła potrzeba sikania niezależnie od czasu i miejsca i okropny ból przy wstawaniu, siadaniu i chodzeniu związany z tym, że już od połowy ciąży dziecko było prawidłowo obrócone do porodu i mościło sobie miejsce do wyjścia. Wtedy jeszcze myślałam, że w kwestii „rodzić po ludzku” też jest w porządku.

Momentami będę celowo przechodzić z czasu przeszłego na teraźniejszy choć wszystko dzieje się wtedy, w marcu 2013 roku. Patrzę dzisiaj na wszystko z dystansem, wiem że potoczyło się tak, jak było najlepiej dla mnie i dla dziecka. Baby blues przeszłam na własnej skórze, dzisiaj śmieję się na myśl, że pierwsze dni po porodzie przepłakałam. Te w szpitalu, bo domowe zacisze wpłynęło na wszystkich kojąco.

Zderzenie ze szpitalną rzeczywistością było bardzo bolesne, bo jak ta głupia przygotowana na pot i łzy, trochę w wyobraźni idealizowałam poród. Że worki sako, piłka, prysznic, mąż trzymający za rękę, do tego niewyobrażalny wysiłek, ogrom bólu (tak, psychicznie byłam doskonale przygotowana na poród siłami natury) i szczęśliwe zakończenie. Dlatego, kiedy niecałe dwa tygodnie po spodziewanym terminie zjawiłam się na izbie przyjęć i po spędzeniu w niej całego dnia na niewygodnym, plastikowym krześle i nadbagażem 22kg usłyszałam pytanie „co ja tu w ogóle robię” czułam się jakbym dostała w policzek. Nie. W oba policzki. Od strongmana, bo położna niewiele różniła się od takiego wyglądem. No ale skoro już się dotoczyłam to proszę bardzo, łaskę mi okażą i podłączą pod KTG. Bo w końcu „rodzić po ludzku” my być rzeczywistością, a nie tylko marzeniem.

Niezrażona tym, że i na to badanie czekałam dosyć długo, z radością obserwowałam jakieś drobne skurcze. Z pięknym wykresem zeszłam na dół, gdzie czekał na mnie już inny lekarz. Rozwarcie? No jasne, że brak, przecież to tylko dwa tygodnie po terminie. USG. Krytycznie mała ilość wód. Konieczna hospitalizacja (no raczej! Ani myślę jechać do domu, w samochodzie mam ze sobą spakowane torby!). Co to oznacza, o co chodzi – nie mówił mi nikt. To pierwszy raz, kiedy zapomniałam, że mam przygotowany plan porodu. To pierwszy raz, kiedy zapominam, że mam cokolwiek przygotowane.

Trafiłam na patologię ciąży. Na jednym z łóżek leży Ania, którą poznałam w izbie przyjęć. Tuli swoją małą córeczkę. Nie czuję nic. To się zmienia drugiego dnia, gdy trzy lekarki o twarzach podobnych do nikogo próbują założyć mi jakiś cewnik celem otworzenia wrót dla dziedzica. Potężny ból wzmaga mój gniew, a jedyne na co mam ochotę to kopnąć lekarza w twarz. Nachyla się idealnie. Żałuję, że zdjęłam buty. Jest 29 marca, a ja właśnie obchodzę 26 urodziny. Czekam na męża. Chwilę po tym jak wręczył mi czekoladę usłyszałam, żeby nic nie jeść. Oni już wiedzą, jak to się skończy. Ja nadal jestem w skowronkach, nieświadoma tego, że za chwilę któryś narobi mi na ramię. Chcę rodzić po ludzku!

Czy wód faktycznie jest mało, sprawdza kolejno trzech czy czterech ginekologów. Jakby jeden drugiemu nie ufał i w razie czego chciał mieć czyste ręce. Tak to wyglądało od strony pacjenta. Kolejne panie jadą na porodówkę. Bliżej godziny 14:00 idę i ja. Jestem wyluzowana jak przed maturą i to nie jest żart. Tuż przed egzaminem dojrzałości, mama przez miesiąc podawała mi lecytynę sojową. Piłam, bo była na alkoholu i smakowała jak wyborny likier i faktycznie działa. Tym razem obeszło się bez niej, ale i tak czułam wewnętrzny spokój. Chciałam żeby wszystko toczyło się swoim rytmem.

Położna, która nie potrafi założyć wenflonu? Standard. „Ma pani w żyłach zastawki”. Dziwne, że drugiej położnej te zastawki nie przeszkadzały. Nie wnikam. Tylko Michał nie mógł patrzyć na te wkłucia (przez myśl mi wtedy nie przeszło, że skoro ten widok sprawia mu fizyczny ból to jak wytrzyma poród? On. Nie ja.)

Oksytocyna. Zło, o którym przeczytacie niemal wszędzie. Mam zgoła odmienne zdanie na jej temat. Mój syn nie spieszył się do wyjścia. To oczywiste, że nigdy i nigdzie nie będzie mu tak dobrze jak w moim brzuchu i porównanie do pączka jest tu bardzo na miejscu. Ten brak pośpiechu dał nam się we znaki i oksytocyna była potrzebna. Nie szkodzi, że w planie porodu zastrzegałam, żeby kategorycznie nie podłączać mnie pod kroplówkę. W momencie, w którym widziałam kolejne krople trafiające do krwiobiegu, zapominałam o wielu ważnych podpunktach tego planu. Mój optymizm rósł odwrotnie proporcjonalnie do poziomu jej napełnienia. Do czasu aż wciągnęłam całą, a skurcze pozostały w sferze marzeń. Zjawił się lekarz.

Nie ruszyło nic. Na czas badania wyproszono z sali mojego męża. Do dziś nie mogę sobie darować, że wyszedł ale winą obarczam lekarzy, którzy doskonale wiedzą co robią. Powiedzieć kilka słów przerażonej (tak, dokładnie!) kobiecie? Jasne, na pewno zapamięta i powtórzy toczka w toczkę. To najbardziej zatarty w mojej pamięci fragment, ale padły w nim słowa, których nie zapomnę

„albo robimy cięcie, albo nie daję gwarancji że dziecko przeżyje do następnej oksytocyny”.

Byliście kiedyś na progu życia i śmierci? W emocjach tak skrajnych, tak przerażających, że ciężko w nich odnaleźć siebie? Czy kiedykolwiek czuliście obezwładniającą niemoc? Mieliście drgawki ze strachu tak silnego, że nie da się go opisać? Czy stanęliście kiedyś pod ścianą, bez wyboru, bez nadziei? Tym wszystkim było dla mnie cesarskie cięcie. Kiedy wcześniej o nim myślałam, a nawet mówiłam siostrze czy mamie przez telefon, podchodziłam do niego na luzie, bo nie wiedziałam że stanie się moją rzeczywistością. Nie przygotowywałam się na cesarkę. Jedyne co o niej czytałam to rzeczy, których nie chcę powtarzać. Konkretów? Żadnych. Myślałam, że tego nie potrzebuję i myliłam się.

Informacja o cc skończyła się u mnie drgawkami i szlochem, za który może powinnam się wstydzić ale nie wstydzę się wcale. Nie dano mi wyboru. Powodzenie operacji? Średnie. Tak zaznaczono w formularzu „szpital się zabezpiecza”. To był pierwszy i jedyny raz, w którym prosiłam mojego męża żeby zaopiekował się naszym dzieckiem, jeśli umrę. Taką ostatecznością było dla mnie cc. Z tym się mierzyłam. Byłam pewna śmierci. Najważniejsze dla mnie było, żeby mój syn miał opiekę i oparcie w swoim ojcu. Nie pozwolono mi się nawet pożegnać, pojechałam na salę operacyjną.

„Do najchudszych nie należysz”.

To usłyszałam od anestezjologa. Podbudował mnie, nie ma co. Znieczulenie zaczęło działać. Podano mi też coś ogłupiającego, ale doczytałam o tym dopiero po porodzie, na karcie wypisu ze szpitala. Pewnie dlatego tuż przed operacją pytałam czy „na pewno nic nie poczuję?”. Na pytanie ile mam lat nie odpowiedziałam. Powiedziałam „dziś mam urodziny”. Dopiero później poinformowałam które. Powiedzieli mi co będę czuła. W pewnym momencie robi mi się słabo. A ja? Wstydzę się powiedzieć. Tak po prostu, jak gówniarz. Nie myślę o tym, że jestem właśnie na sali operacyjnej, że wyjmują z brzucha moje dziecko. W końcu się odważyłam, dostaję lekarstwo, jest lepiej. Czuję silne szarpanie, choć nie czuję nic.

I wtedy on. Pierwszy krzyk. Chciałam rodzić po ludzku, ale w tym momencie jest najważniejsze, że w ogóle mam dziecko!

Jakbym połknęła kamień. Pytam czy zdrowy, ile dostał punktów? 10. Ulga. Pielęgniarka mówi, że jest śliczny. Faktycznie był. Na tyle, na ile mogłam zobaczyć przez dwie minuty tulenia….twarzą do twarzy. Nie tak to miało wyglądać. Nie tak to sobie zaplanowałam. Nie o taką Polskę….Syna zobaczyłam po 16 godzinach od porodu. Od tamtego dnia ledwie kilka razy powiedziałam, że go urodziłam. Wciąż czuję, że tego nie zrobiłam. Że nie dałam rady. I to nie presja otoczenia tak na mnie działa, wręcz przeciwnie. To ja sama obwiniam się o coś, na co nie miałam najmniejszego wpływu. Ból fizyczny przy tym, co dzieje się w głowie jest niczym. Kroplą w morzu. Powinnam tulić swoje dziecko a nie oglądać na ekranie aparatu.

W nocy dzwonię do mamy. Cieszę się, że młody jest na noworodkach, bo wiem że nie dałabym rady się nim zaopiekować. No tak, zapomniałam Wam napisać. Nie leżałam na oddziale położniczym. Nie było miejsca. Wylądowałam na septycznym, a tam nie mogłam przebywać z dzieckiem. Na drugi dzień wychodzę z siebie, choć tak naprawdę nie mogę się ruszyć. Gdzie jest moje dziecko? A może tylko mi się śniło?

Jest. TB przyjechał z wózeczkiem. A w środku leży ktoś mały. Słodki, maleńka kruszynka. Najpiękniejsze dziecko świata. Tylko jakieś takie nie moje. Tak czułam i to było najdziwniejsze uczucie, jakie mi do tej pory towarzyszyło w życiu. Moje dziecko? Czy je kocham? Wiedziałam, że tak ale pierwszym najpiękniejszym, co pamiętam było karmienie. To poczucie bliskości było dla mnie niepowtarzalne. Choć już osobno, znów byliśmy jednością.  Może dlatego karmię do dnia dzisiejszego i jestem z tego dumna. Miłość do dziecka rozwijała się we mnie powoli. Nie była od pierwszego wejrzenia. Przywiązanie, troska, radość, szczęście – to są składowe rodzącego się uczucia.

Wiem, że są porody siłami natury, które kończą się nieszczęśliwie. Wiem, że są kobiety które chwalą sobie cesarskie cięcie. Są przecież i takie, które nie chcą mieć dzieci. Nie oceniam żadnej z nich. Wiem, że nie chciałabym tego przechodzić drugi raz, ale chcę mieć więcej dzieci i jeśli przyjdzie mi się zmierzyć z cc po raz kolejny, będę silniejsza i mądrzejsza. Przygotuję się, żeby rodzić po ludzku. Zrobię w tym celu plan porodu uwzględniający operację. Nie pozwolę wyjść mężowi z sali. Będę rzeczowo rozmawiała z lekarzami. Żeby to „rodzić po ludzku” było moim udziałem, a nie wyświechtanym sloganem propagującym zwiększenie przyrostu naturalnego.

Albo znowu założę sukienkę w żółte kwiatki i pozwolę decydować innym, bo rodzić po ludzku to  tylko slogan.

Zostań ze mną dłużej na facebooku TUTAJ.

34 comments

  1. Flow Mum 26 sierpnia, 2014 at 09:51 Odpowiedz

    nooo… też czułąm ten strach, kiedy położna i lekarze się wystraszyli, że mały ma złamany obojczyk (we mnie) i kiedy mały nie chciał zapłakać po urodzeniu- niby wiesz ze moze zaczac plakac po paru sekundach, ale to były najdłuższe sekundy mojego życia… zreszta oni sami panikowac zaczeli…
    ja akurat jestem zdania, że owszem lekarze podchadza do rodzacych troche jak do bydła (ale to wina rutyny, a nie ich złego charakteru), ale robia wszytsko, zeby i matke i dziecko uratowac. wiedza, ze po pierwsze rodzacym daleko do racjonalnego myslenia, po drugie do wiedzy lekarskiej, a po trzecie to oni beda odpowiadac przed sadem jak cos sie stanie..
    co ich interesuje plan porodu kiedy cos sie moze stac dziecku? ja w tej kwestii ich rozumiem…

    • Anna Bartnik 26 sierpnia, 2014 at 11:04 Odpowiedz

      A widzisz, dlatego w swoim planie miałam na samym początku napisane, że jeśli tylko którykolwiek z zaplanowanych przeze mnie punktów jest niemożliwy do zrealizowania, zgadzam się na zmiany. No i miałam wypełnione tylko podstawowe rzeczy jak obecność męża przy porodzie, brak zgody na obecność studentów itd.

  2. ida2 26 sierpnia, 2014 at 10:00 Odpowiedz

    Ania, współczuję tego co przeszłaś 🙁 Jak wiesz, ja rodziłam 5 miesięcy przed Tobą i mimo, że to był mały miejski szpital nie mogę narzekać. Położna była Baardzo miła (do dyspozycji piłki, wanna – przy pierwszym porodzie jak do niej weszła, to już nie wyszłam i Starszego musiałam rodzić w niej 😉 ) Mąż cały czas był przy mnie. Nie rozumiem dlatego dostałaś Małego tak późno, po 16 godzinach ? :O U nas zarówno po sn jak i po cc dziecko jej cały czas przy mamie 🙂 / ida2

    • Anna Bartnik 26 sierpnia, 2014 at 10:59 Odpowiedz

      No właśnie. Już wyjaśniam. Operację miałam o 19, a potem zostałam przewieziona z powodu braku miejsc na oddział, na którym nie mogą przebywać dzieci. Przez to czekałam aż kolejnego dnia mąż przywiezie mi maluszka. Żadna położna nie zrobiła tego rano ani w nocy. Gdybym leżała na polozniczym na sali pooperacyjnej, dziecko byłoby ze mną. Tak trafiłam niestety.

  3. Lucy eS 26 sierpnia, 2014 at 10:16 Odpowiedz

    Przykro mi, że masz złe wspomnienia. Tyle kobiet ma żal do lekarzy, personelu medycznego. Nie wiem co musi się stać żeby nastały zmiany…
    Kamera na czole rodzącej? Dziennikarz z dyktafonem? Prawnik przy łóżku?

    • Anna Bartnik 26 sierpnia, 2014 at 10:49 Odpowiedz

      Wydaje mi się, że przy pierwszym dziecku kobieta jest zdezorientowana, a brak informacji ze strony personelu medycznego nie pomaga ale pewnie też nie jest regułą. Zresztą ja nie mam do nikogo pretensji, wiem że trafiłam na dobrego lekarza, dwie fajne położone. Czepiam się braku kontaktu skóra do skóry, długiej rozłąki z dzieckiem i wypraszania męża. Mogliśmy zareagować ale w stresie nie myśli się racjonalnie.

      Prawnika przy kolejnym chętnie. Mam nadzieję, że nie będzie potrzebny

    • Anna Bartnik 26 sierpnia, 2014 at 10:52 Odpowiedz

      Hehe istnieje i moim zdaniem warto mieć, pokazać i omówić ale nie upierać się za wszelką cenę przy wszystkim. Nawet gdybym swój pokazała i tak wszystko wyglądałoby inaczej niż zaplanowałam.

  4. mamapiszefashionbloga 26 sierpnia, 2014 at 10:40 Odpowiedz

    Ja też miałam cc, chociaż sama bardzo chciałam, bo wiedziałam, że sam synio na świat nie wyjdzie, ale zanim w ogóle zrobili cięcie nieźle się namęczyłam i naczekałam :/

  5. Kasia 26 sierpnia, 2014 at 12:44 Odpowiedz

    Cieszę się, że tu trafiłam. Mój synek za 2 miesiące będzie miał roczek i przypomniały mi się te wszystkie chwile „okołoporodowe”. Nie wspominam tego jak traumę, ale mój mąż tak.Tydzień przed terminem, wieczorem dostałam nieregularnych skurczy. O 3 w nocy byliśmy w szpitalu a rozwarcie miałam 7cm. Nikt nie wierzył, że tak sobie stoję i gadam przy 7cm, a ja myślałam, że muszę być twarda bo to dopiero początek. Od razu wsadzili nas do sali rodzinnej. Co pół godziny ktoś przychodził, pytał, badał itp. Od 7rano właściwie tylko leżałam na łózku z KTG, a rozwarcie było 9cm, skurcze coraz częstsze. Potem miałam pecha, bo personel kończył zmianę i czekałam na nowych lekarzy. Położna sugerowała, że trzeba mnie „otworzyć” oksytocyną, bo skurcze miałam silne i to co 15 sekund. Gdy w końcu personel pojawił się na obchodzie to obryzgałam ordynatora wodami płodowymi i zaczęłam rodzić. Przy 9cm. 1 cm ma znaczenie! Dziecko nie chciało wyjść. W trakcie wyparcia w sali zrobiło się tłoczno 3 lekarzy próbowało mi dosłownie wycisnąć dziecko na siłę. Cięcie krocza, którego strasznie się bałam przed porodem dało mi ulgę. Dziecko wyszło sine, ale płakało. Dostało 8pkt., miało wylew dokomorowy i w późniejszym czasie poznaliśmy nazwiska wszystkich neurologów we Wrocławiu. Synek trafił do taty na ręce, a mnie szyli 50minut! 2 lekarzy, bo jeden nie znalazł pęknięcia szyjki. Hemoglobina spadła mi do 7. Dali mi go na piersi po tych 50 minutach i miałam go przy sobie na czas dowiezienia do sali. Potem go zabrali. Dopiero popołudniu przywiozła mi go mama, choć prosiłam położne o pomoc (ja mdlałam przy wstawaniu). o 4 rano po pobudce na mierzenie temperatury „miła” położna rzuciła tekstem, że mam się ogarnąć na poranny obchód i wziąć dziecko, bo wstyd, że go nie znam.

  6. dorkota 26 sierpnia, 2014 at 21:49 Odpowiedz

    A ja bym oddała swój poród naturalny za cesarkę… Mały ma ponad rok, a ja do tej pory odczuwam skutki. Brrr, Ania odebrałaś mi ochotę na drugie dziecko :/

    • Anna Bartnik 26 sierpnia, 2014 at 22:25 Odpowiedz

      Nie zniechęcaj się. Nagroda jest jedyna w swoim rodzaju i najlepsza, jaką można sobie wymarzyć.

      Wiem, że są porody SN, które pamięta się długo. Trudne, z komplikacjami. Są też CC jak marzenie (tak przynajmniej słyszałam). Wiele zależy od okoliczności.

  7. Monika 26 sierpnia, 2014 at 22:08 Odpowiedz

    Jak w ósmym miesiącu ciąży przeprowadzałam się do Gdańska byłam przerażona, że nie znam szpitala lekarza itd. A dziś dziękuję Bogu, że przyszło mi rodzić tam, uratowali mi córeczkę, tak myślę o mojej cesarce. Nie innaczej. Szczęśliwie spotkałam ludzi życzliwych i kompetentnych, ale mam za sobą i chwile dramatyczne i złych nieżyczliwych lekarzy i mocno niekompetentnych lekarzy ( to znaczy jednego). Staram się o tym nie pamiętać.

  8. Anna Bartnik 26 sierpnia, 2014 at 22:28 Odpowiedz

    To ja dziękuję za komentarz.
    Mi nawet nie chodzi o samopoczucie, to przecież kwestia bardzo indywidualna ale moim marzeniem był kontakt skóra do skóry po porodzie. Jego brak mocno się odbił i u mnie i u dziecka. Na szczęście czas leczy rany a wszystkie niedobory uzupełniliśmy z naddatkiem :).

    • Joanna Szołczyńska 27 sierpnia, 2014 at 08:52 Odpowiedz

      mi też tego brakowało ale trafiłam na fajną pielęgniarkę która chwile po przywiezieniu mnie na sale przystawiła mi Frania do piersi i uratowała karmienie. eh temat rzeka te porody 😉

    • Dominika Grzybek 29 sierpnia, 2014 at 17:05 Odpowiedz

      Ja również mialam plan porodu, w którym oczywiście wszystko miało być naturalnie. Byłam świetnie przygotowana psychicznie -o ile można się przygotować do nieznanego. Wszystko sobie poukładalam w głowie, że ból będzie ale dam radę itp. I nagle plan runął. Tak jak u Ciebie 2 tyg po terminie izba przyjęć, ktg i w czasie badania odeszły mi wody. Patologia ciąży, wody się sączą, brak rozwarcia, akcja zerowa. Ale cały czad czułam się zaopiekowana. Miałam wykupiona indywidualna opiekę położnej, która była ze mną cały czas w kontakcie. Po 24 godz oksytocyna i od razu AKCJA. Potem piękna sala porodowa, wanna, masaż pleców itp. Położna caly czas byla z nami. Poród rodzinny. Znieczulenie- a miało nie być. 2 godziny parcia. Było ciężko. Nie pękłam, nie nacinali mnie dlatego tak długo to trwało. Rodziłam po ludzku. W pocie, trudzie i bólu ale takim pozytywnym. Porod wspominam z tęsknotą i żalem że ten konkretny dzień już się nie powtórzy. Nie było jak planowalam ale i tak było magicznie. Za pozytywne wspomnienia dziękuję mojej położnej, cudownej kobiecie. Dzięki jej wiedzy i doświadczeniu wszystko było ok. Przed porodem nie wiedziałam, ze polozna to taki ważny i potrzebny zawód.

      • Anna Bartnik 29 sierpnia, 2014 at 22:44 Odpowiedz

        Jesteś potwierdzeniem tezy, że personel medyczny jest w pewnym sensie kluczowy. Ja nie chciałam opłacać położnej właśnie z tego powodu, że nie wiedziałam jak poród się potoczy i wierzyłam, że dam radę sama. Tobie poszło świetnie :).

  9. kasia szymańska 27 sierpnia, 2014 at 11:36 Odpowiedz

    A ja może napiszę z innej strony. I, mam nadzieję, nikt się nie obrazi. Jakoś nie mogę zrozumieć tego skrajnego „nastawienia się” czy to na cc czy poród naturalny w sytuacji kiedy tak naprawdę niewiele od nas zależy. I to wielkie parcie, że „koniecznie naturalnie, bo nie sprawdzę się jako kobieta”. Kiedyś nie byłoby gadania, pewnie część z nas nie przeżyłaby porodu, i duża część dzieci też. Mam dwie córki, obie z cc, w żadnym przypadku nie miałam wyboru, ale nigdy mi do głowy nie przyszło żeby z tego powodu szaty rwać i czuć się nie-matką i nie-kobietą. Codziennie jak widzę moją młodszą córkę dziękuje Bogu za lekarza, który w porę zdecydował o cięciu, bo pewnie nie dożyłaby swoich narodzin, a my zamiast świeczek na torcie palilibyśmy znicze na cmentarzu. Starsza była w położeniu miednicowy i tutaj udzieliło mi się trochę parcie na naturalny poród, bo próbowaliśmy ją „obrócić”, ale jak było już po (nie zechciała się obrócić) to dotarło do mnie, że zupełnie bez sensu ryzykowałam. Przy pęknięciu macicy może uratowaliby dziecko, ale ze mną mogło być różnie, że nie wspomnę o końcu marzeń na kolejnego potomka. Poród nie egzamin, bez sensu jest zakładać jakieś scenariusze i snuć plany, kiedy nie wiemy nic co będzie i jak będzie, a potem mieć kaca, bo przecież JA sobie zaplanowałam inaczej. Moja siostra, lat 40 radośnie przeżywa swoją bardzo wyczekaną i niemożliwą pierwszą ciążę i jak mi opowiadała co się dzieję w szkole rodzenia, to skóra mi cierpła na plecach. Wszystkie mamy mają wszystko szczegółowo zaplanowane i wszystko wiedzą najlepiej, a jakiekolwiek, choćby teoretyczne, odchylenie powoduje bunt i poczucie porażki. Nie wiem po co ludzie sami sobie dokładają problemów, kiedy i tak jest się czym martwić. Życzę wszystkim obecnym i przyszłym mamom więcej luzu w podejściu do porodu, a będziecie miały mniej niepotrzebnych zmartwień.

    • Anna Bartnik 27 sierpnia, 2014 at 15:30 Odpowiedz

      Na pewno nikt się nie obrazi, masz zdrowe podejście. Jednocześnie jednak nastawienie jest ważne. Ja chciałabym i chciałam urodzić siłami natury nie po to żeby się sprawdzić jako ktokolwiek tylko uważam, że o ile nie ma komplikacji a życie nie jest zagrożone to rozwiązania jest zdrowsze, lepsze, bardziej naturalne.

  10. kozbajaruda 27 sierpnia, 2014 at 18:05 Odpowiedz

    Tez miałam plan porodu, gdy mnie przyjmowali na trakt porodowy i zobaczyli go w moich papierach na pytanie co ja tam sobie zaplanowałam odpiwiedziałam że przedewszystkim dziecko ma być zdrowe. Ordynatorka była tak zachwycona, że byłam odtąd jej pupilką i kilkakrotnie zaglądała na na trakt i pytała „jak nasza Basia?” 🙂
    Każdy poród jest inny i każda matka wymaga czego innego: jedna chce dziecko przy sobie, a druga wolałaby odpocząć, jedna prosi o cesarkę, druga tylko sn, jedna chce nacięcie inna woli pęknąć. Kobietom trudno dogodzić. Więc najlepiej zdać się na lekarzy i położne oni mają ogromne doświadczenie i wiedzą co robią. Najważniejszy jest happy end!

  11. Dzidziusiowy zawrót głowy Niez 28 sierpnia, 2014 at 19:42 Odpowiedz

    Ja
    chociaż miałam długi i ciężki poród siłami natury do końca, dziecko
    urodziło się i nie oddychało przez kilka minut to nie mam traumy po
    porodzie. Nawet zaraz po porodzie powiedziałam do męża: „Myślałam, że
    będzie gorzej”. I nie zauważyłam kryzysu 7 cm.
    Trafiłam na dobrą położną – gdyby nie ona i mój mąż to nie dałabym rady urodzić dziecka (położna mnie bardzo motywowała).
    Plan porodu też miałam – położna sama o niego zapytała i uważnie się z nim zapoznała. Chociaż w planie miałam, że nie chcę mieć oksytocyny i nacięcia krocza itp. to miałam, ale tego wymagała sytuacja. Ale położna (widząc co mam w planie) za każdym razem informowała mnie o sytuacji i pytała o zdanie.

  12. Anna Bartnik 30 sierpnia, 2014 at 22:00 Odpowiedz

    Drop, gdybym po porodzie trafiła na właściwy oddział, też pewnie mały byłby przy mnie (chociaż nie wiem jak to wygląda, kiedy CC odbywa się późnym wieczorem).

    Jestem super pozytywnie nastawiona na ciąg dalszy! Wierzę, że urodzę sn, choć następnym razem lepiej się przygotuję do ewentualnej cesarki. No i wybiorę pewnie inny szpital :).

  13. Kasia A 9 września, 2014 at 11:38 Odpowiedz

    Bardzo smutne to, co piszesz. ja dopiero teraz – po drugim porodzie – zdecydowalam sie przeczytac ten wpis 😉
    na drugi porod sie wlasnie nastawilam w taki sposob, ze wiedzialam jak to wyglada w polskich szpitalach i czego sie spodziewac. nie bede tu opisywac szczegolow, ale znioslam to wszystko o wiele lepiej (chociaz podejscie szpitala sie nie zmienilo;) niz za pierwszym razem. udalo mi sie urodzic naturalnie, ale w ten sam dzien byly jeszcze 3 cesarki (dziewczyny zaczely rodzic naturalnie, ale z powodu roznych okolicznosci wyladowaly na stole operacyjnym).
    u mnie drugi porod byl zdecydowanie lepszy, czego wszystkim zycze! 🙂 Ale uwazam, ze nie ma czegos takiego jak Rodzic po ludzku w wiekszosci polskich szpitali.

  14. Paulina Ostrowska 12 września, 2014 at 19:29 Odpowiedz

    Dobra idę po kolei bo zbyt wiele bym chciała napisać…
    Nie mogę pojąć tego dlaczego nie chcieli Cię przyjąć skoro byłaś 2 tygodnie po porodzie? Dlaczego przyjęli Cię z łaską? Wrrrr….
    Zakładanie wenflonu i u mnie było katorgą… Brrrr – nienawidzę!!!
    Mi również zakładali „balonik” jak to nazywam, ale u mnie na szczęście (ku zdziwieniu wszystkich) ruszyło wszystko. Niestety później konieczna była oksytocyna i po jakimś czasie zaczęły się takie skurcze że aż traciłam przytomność. Ale koniec o mnie… Żałuję, że nie było Ci dane rodzić naturalnie 🙁 i doskonale, doskonale Cię rozumiem co czułaś gdy dowiedziałaś się o konieczności cc bo czułabym dokładnie to samo!!! Identycznie!
    A anestezjolog chyba dawno nie dostał w papę… No aż ręka się prostuje i nóż otwiera w kieszeni!!!! Jak można??!!! Jak można tak powiedzieć kobiecie która boi się cięcia, trafiła na stół z konieczności i ostatnie o czym myśli to swoje kg. Wrrr…
    No i doszłam do części gdy Mały został wyciągnięty, gdy piszesz że nie mogłaś go tulić i ryczę…

    Echhhhhh….
    Tulę i pozdrawiam !!!

    • Anna Bartnik 12 września, 2014 at 22:36 Odpowiedz

      Wtedy brakowało mi takiego wsparcia bo jak ostatnia oślica tak bardzo nastawiłam się na poród siłami natury, że jedyne co przeczytałam o cc to to, że dzieci rodza się głupsze, gorsze, chorowite! Masakra! I z taką wiedzą, bo nic rzetelnego mi nikt nie powiedział szłam na (ś)cięcie :).

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.