DOM I PODRÓŻE

Dzieci wiejskie, dzieci miejskie. Jakie dziecko wychowujesz?

wychowanie dziecka na wsi

Było nas trzech, w każdym z nas inna krew. Różniliśmy się wszystkim – od ubrania, przez kolor włosów po słownictwo. Oni nie wiedzieli jak wygląda metro, a ja nie potrafiłam wydoić krowy. Nasze światy nas fascynowały, a my sami sprawialiśmy, że sobą przenikały dzięki wzajemnym opowieściom, choć nikt szczególnie o to nie zabiegał.

Nie postrzegałam tego nigdy w ten sposób, chociaż od najmłodszych lat różnice widziałam gołym okiem. Może w szkołach już nie spotkacie się z takim podziałem, a może właśnie tam wręcz przeciwnie. Dzieci miejskie kontra dzieci wiejskie.

W minioną niedzielę, 3 sierpnia, w DDTVN poruszono interesujący mnie temat, a mianowicie „dlaczego dzieci powinny spędzać czas na wsi”? Mi, mieszczuchowi z krwi i kości, który zatęsknił dnia pewnego za powrotem do źródła, mnóstwo odpowiedzi ciśnie się na usta. Zwłaszcza w dni takie, jak dzisiejszy, kiedy spędzam czas we Wrocławiu i nie mogę głęboko zaczerpnąć powietrza, bo poziom zanieczyszczeń w dziwny sposób zmniejsza objętość moich płuc. Wychowanie dziecka na wsi to temat na obszerną rozprawę!

 

Dlaczego wybraliśmy wychowanie dziecka na wsi?

Nie tylko powietrze zwabiło mnie na wieś. To coś więcej i między innymi dla dziecka mieszkamy w tym miejscu na ziemi, pozostając rzut beretem od wielkiej metropolii. Przeprowadźmy prosty eksperyment: ilu rodziców usłyszało w pewnym momencie fundamentalne pytanie: skąd się biorą jajka/chleb/mięso/warzywa? Ile dzieciaków pewnych swej wiedzy stwierdziło „ze sklepu”?  Jak bardzo wiążą się na wsi losy człowieka, zwierząt, przyrody wiedzą Ci, dla których to chleb powszedni. Żadna książka, choćby najpiękniej ilustrowana, nie da dziecku kontaktu z naturą, poznania przez doświadczenie. Czytanie o marchewce na grządce, a chrzęst piasku między zębami po zjedzeniu jej prosto z grządki to zgoła dwie, jakże różne rzeczy.

Błoto, kałuże i wolność.

Nie bez powodu od samego początku piszę o tym, żeby dać dziecku się ubrudzić, przewrócić, zamoczyć. Czy inaczej to wygląda na wsi? Czy dzieci tutaj różnią się od tych miastowych? Chciałabym powiedzieć, że nie ale tego nie zrobię, bo różnice widzę nawet wtedy, gdy przyjeżdżają do nas znajomi z maluchami albo spacerujemy z Budzikiem po Wrocławiu. Wieś w pewnym sensie robi z nas ludzi pierwotnych. Nie podaje na  supermarketowej, błyszczącej tacy, wieprzowiny zawiniętej w folię. U nas ta wieprzowina ma głowę, nogi, głos, jest karmiona i głaskana. Zanim będzie smacznym dodatkiem do obiadu, dzieci zdążą się z nią zaprzyjaźnić. Z tego powodu może też uniknąć marnego, konsumpcyjnego końca. Wychowanie dziecka na wsi jest dodatkową porcją empatii i zrozumienia otaczającego świata.

A ten świat wygląda następująco…

Jajka wypadają z kurzego zadka, który nie stempluje ich na powitanie. To są jajka od szczęśliwych kur, które nie widzą klatek. Nieraz mają imiona, nieraz zostaną podstawą rosołu. To handel wymienny między człowiekiem, a tym co sobie człowiek podporządkował. Jabłka, które trzeba jeść dla zdrowia, a nie komuś na złość, też się różnią. Na wsi te z robakiem uznajemy za zdrowsze, niepryskane przecież, w mieście robak to synonim zła piekielnego więc jabłko pójdzie w najlepszym wypadku na przemiał. To czysta przyjemność porzeczkę zjeść prosto z krzaczka, sałatą podzielić z okropnie brzydkim bezmuszlowym  ślimakiem i zbawiać świat wabiąc pszczoły.

Rodzice mogą nauczyć dzieci pokory, szacunku do przyrody. Mogą, ale ona w pewnym sensie robi to sama ukazując swoje piękno i bogactwo. Ziemia jest rogiem obfitości, z którego możemy czerpać i musimy robić to mądrze a wtedy odpłaci nam się  z nawiązką niczym zadowolona kochanka. Każdy z nas, a już dziecko w szczególności, kryje w sobie pierwotne instynkty. Chcę wierzyć, że miłość do środowiska, zwierząt, przyrody – jakkolwiek nazwiemy Matkę Naturę – jest w nas wszystkich zaszczepiona już od urodzenia. Skąd wiedzielibyśmy, że coś jest piękne? Patrzenie w gwiazdy czy krowie oczy – whatever!

W tym miejscu chciałabym powrócić do nieszczęsnej tablicy z opisanej przeze mnie Sielskiej Zagrody pod Wrocławiem. Tam, w miejscu imitującym gospodarstwo, na ogrodzeniu za którym przebywały zwierzaki wszelkiej maści, wisiała taka oto informacja:

DSC_0500_1

Byłam oburzona – że nie tu, w miejscu do cna nieodpowiednim, nie w ten sposób, że sama dziecku wyjaśnię skąd co się bierze. Przecież te miłe zwierzątka nie muszą wcale skończyć na talerzu, więc po co pokazywać to dzieciom? I wiecie co? Nie miałam racji. Za grosz. Takie tablice są potrzebne, bo w dzisiejszych czasach zapominamy że kawałek mięsa był wcześniej kurczakiem, świnią czy krową. W dobie jabłek równych sobie, jak normy unijne nakazują, trzeba dziecku pokazać drzewo, na którym takie jabłka rosną. Że miód jest z ula, a nie słoika. Że krowę trzeba wydoić, żeby zjeść pyszne masło albo napić się mleka.

I nie, nie trzeba mieszkać na wsi, ale warto zabierać na nią dzieci. Żeby te miejskie od wiejskich nie różniły się aż tak bardzo.

P1170214
.

DSC_0274
.


DSC_0354
.

DSC_0070
.

DSC_0383
.

Wychowanie dziecka na wsi ma dużo plusów, ale są też i minusy, o których postaram się Wam napisać.

Jeśli podobał Ci się ten wpis, zostań ze mną i polub fanpage SIMPLYANNA.

Inne wpisy z kategorii DZIECKO, przeczytasz m.in. TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ.

 

 

 

 

7 comments

  1. Alicja Zmysłowska 5 sierpnia, 2014 at 19:41 Odpowiedz

    Bardzo ciekawy temat poruszyłaś Aniu, myślałam, ze będzie o czymś innym, ale w sumie to o czym napisałaś też jest bardzo ważne. Ja pamietam jeszcze czasy, kiedy na wsi nie było prądu, kiedy koń chodził w kieracie, kiedy chleb wypiekano w specjalnym piecu, kiedy wieczory spędzało się przy świeczkach, odrabiając przy nich lekcje. Tak się składa, że większość mojej rodziny mieszka na wsi, dzięki temu ja doskonale wiedziałam skąd pochodzi mięso, które znajduje na talerzu na obiad, gdzie kury najlepiej lubią znosić jajka, co jedzą świnki itd.
    Fajnie tam było spędzać wakacje, spać w sianie, pomagać przy sianokosach i żniwach, a nawet zbierać kartofle, ale też fajnie było mieszkać w mieście, kiedy do szkoły się szło pięć minut, a nie w zimnie, wietrze i mrozie godzinę. Wówczas dzieci wiejskie różniły się od tych miejskich wszystkim, to były zupełnie dwa różne światy. Jak przyjeżdżała do mnie kuzynka ze wsi to na odległość było widać skąd pochodzi. Miasto było dla niej tym wszystkim co dla wielu wspólczesnych dzieci dzisiaj wieś.
    Jak urodził się Mi od razu wiedziałam, że muszę mu pokazać obydwa światy. Co roku miesiąc wakacji spędzaliśmy na wsi i to nie tylko u naszej rodziny na Kaszubach, ale jeżdziliśmy w góry, do gospodarza. Mi niejednokrotnie zamieniał wycieczki górskie na zabawę z góralskimi dziećmi. Nieobce było mu chodzenie boso po spiczastych kamyczkach po podwórku ( chociaż nadgorliwa mama, zawsze namawiał go do włożenia butów), jeżdżenie na traktorze, wypasanie i dojenie krowy, zbieranie jajek, pomoc przy sianokosach, karmienie świnek, doglądanie koni.
    Ale, właśnie to ale, obydwoje ja i Mi w przeciwieństwie do mojego męża z pewnością nie chcielibyśmy na wsi mieszkać, mimo zdrowego powietrza, mimo bliskości natury itd. I nie wiem czy nie zamieniłabym dzisiaj mieszkania w cichym spokojnym miejscu, gdzie pod płot przychodzą sarenki, gdzie zając przebiegnie przed samochodem, gdzie 100 metrów dalej rośnie żyto i pasą się krowy, na skrzyżowanie Marszałkowskiej i Al. Jerozolimskich w Warszawie.
    Ale tak jak piszesz Aniu dzieci miejskie powinny mieć świadomość skąd co pochodzi, nie można je pozostawiać w niewiedzy. Powiem tylko tyle, że dzięki swojej wiedzy jaką posiadał Mi na temat życia na wsi brylował w szkole na lekcjach przyrody.

    • Anna Bartnik 5 sierpnia, 2014 at 20:35 Odpowiedz

      Alu, dziękuję za REWELACYJNY komentarz!
      Nie zarzekam się, że do końca życia będziemy na wsi, bo – jak wspomniałam – jesteśmy jednak mieszczuchami i w mieście czujemy się jak ryby w wodzie, ale doceniam że mam w tej chwili możliwość być gdzie jestem.

      I wiesz, temat początkowo miał traktować o czym innym, ale jakoś naturalnie poszedł w stronę wiedzy i kontaktu z przyrodą, widocznie tak miało być :). Na pewno do niego wrócę, bo jest wielowymiarowy.

  2. Monika 5 sierpnia, 2014 at 22:28 Odpowiedz

    Jak byłam dzieckiem jeździłam na wieś do babci, tam były krowy, kury, kaczki, świnie, pola pszenicy. Dziś mieszkam na zupełnie innej wsi. Zresztą ta wieś z mojego dzieciństwa też się zmieniła.

    • Anna Bartnik 5 sierpnia, 2014 at 23:10 Odpowiedz

      Monika, musisz któregoś dnia do nas przyjechać. To nie to co kiedyś, ale nadal widzę pola z okien. Wieś, w której spędzałam dzieciństwo zmieniła się nie do poznania, jest bardzo hmm ucywilizowana.

  3. Anna Bartnik 5 sierpnia, 2014 at 23:13 Odpowiedz

    Witaj! Cieszę się, że sprowokowałam do wypowiedzi :). Przed Wami wielka przygoda, nowe doświadczenia – będzie fajnie!

    Trafnie to ujęłaś, kiedyś to był wstyd. Super, że to się obecnie zmieniło.

  4. Kasia 6 sierpnia, 2014 at 07:36 Odpowiedz

    Właśnie nie wiem, co jest takiego we wsi, ale mój syn może ciągle tam siedzieć.
    biega z patykami, zbiera kamienie, babra się w piasku i jest najszczęśliwszy.
    Szczerze, to nie ma drugiego takiego miejsca, gdzie by był taki zadowolony. Chociaż np mówi, że krowa mu śmierdzi, ale nie w tym rzecz 🙂 Jak słyszy, że wyjeżdżamy, to choćby był chory, to od razu widzę u niego entuzjazm.

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.