Wizerunek dziecka w internecie.
Na przekór. bez ilustracji ;). Pisanie o cieście drożdżowym, sylwestrowych sałatkach i urodzinowym torcie przychodzi mi nadzwyczaj łatwo. Tematy będące punktem zapalnym, kontrowersyjne same w sobie, są znacznie trudniejsze. A jeszcze wypadałoby ugryźć je od takiej strony, która będzie zgodna z własnym światopoglądem, nie zaprzeczy prezentowanej postawie i wykreuje opinię zamiast powielać cudzą. Wizerunek dziecka w internecie – jak z nim jest?
Znacie kampanię społeczną fundacji Dzieci Niczyje „Pomyśl zanim wrzucisz”? Chodzi o przemyślenie tego, że wrzucamy do sieci zdjęcia naszych dzieci. Małych, które najczęściej są tego nieświadome. Tak samo, jak rodzice chwalący się pociechą na wszystkich możliwych portalach. W materiałach kampanii znajdują się fotografie roznegliżowanych dzieci, w strojach kąpielowych. Faktycznie trzeba mieć niewiele wyobraźni umieszczając takie zdjęcia w sieci. Dlatego u mnie próżno ich szukać.
Lubię fotki uśmiechniętych bobasów pod warunkiem, że nie są zrobione w samych gatkach na plaży, w wannie czy podczas zmiany pieluchy. Takich nie toleruję i nie do końca rozumiem co kieruje rodzicami pokazującymi całemu światu rozebraną latorośl. Nie uważam, żeby było to potrzebne. Przede wszystkim dlatego, że dziecko mogłoby sobie takich fotek nie życzyć i wcale się nie dziwię. Niech zostaną na pamiątkę, czemu nie? Dla nas będą miłym wspomnieniem, zatrzymaną w kadrze chwilą. Nie musimy się tym dzielić z innymi.
To jedna strona medalu. Druga to „normalny” wizerunek dziecka. Pokazywanie codzienności, prezentowanie ubrań albo nowych umiejętności. Zdjęcia, które wrzucam ja i wiele mi podobnych. Blogerek, matek, kobiet po prostu. Na jednym z blogów, nie pamiętam w tej chwili nazwy, przeczytałam że większość stron tego typu, po usunięciu z nich fotografii, zostanie pusta. Bez treści, bez wyrazu, bez sensu. Dlatego zawsze dbam o to, żeby zdjęcie ilustrowało to, co mam do powiedzenia, nigdy nie było sensem samym w sobie.
Pewnie jest to jeden z powodów, dla których nie zaglądam na blogi modowe. Na swój wybieram ujęcia, o których myślę, że Budzik nie ma i nie będzie miał do mnie za nie pretensji. To tak samo jak z tematyką – nie rozprawiam, za przeproszeniem, o częstotliwości wypróżnień bo gdyby moja mama o mnie pisała w takich szczegółach, spaliłabym się ze wstydu. Pamiętajmy, że wszystko co robię, sygnuję swoim imieniem i nazwiskiem. To nawet dobrze, bo trzymam w ryzach cały ten bajzel. Ale chyba znowu odbiegam od tematu….
Któregoś pięknego dnia zrobiłam na blogu czystki. Podejrzewam, że zostały niezauważone bo zniknął tylko jeden rodzaj zdjęć – en face. Od tej pory pojawiają się rzadko. Nie dlatego, że niezmiernie dbam o nasze bezpieczeństwo w sieci (które, nawiasem mówiąc, jest jedynie mrzonką). Niestety nie. Powodów jest kilka: ciężko Budzika złapać patrzącego w obiektyw, porusza się z prędkością światła i szczerze podziwiam dziec w jego wieku pięknie uwiecznione aparatem. Po drugie stawiam na treść.
Zdjęcia ilustrują, ale nie są i nigdy nie były dla mnie najważniejsze. Ich ilość jest często odwrotnie proporcjonalna do wartości wpisu (tylko teraz nie przeglądajcie, gdzie wrzucałam sporo a gdzie w ogóle). A po trzecie, może cięzko w to uwierzyć, ale ja po prostu mam z tym problem. Chcę się Budzikiem chwalić, bo przecież nie będziemy go sami podziwiali póki nie założy swojego blogu (czy bloga?). Chciałabym, żeby wszyscy zobaczyli jaki jest śliczny, mądry i dzielny (tak, to naprawdę widać na zdjęciach). Z drugiej wiem, że jest jeszcze maleńki i ciężko mi decydować w jakiś sposób za niego.
Mam wrażenie, że czytelnicy często nie zdają sobie sprawy z tego, że to, co ujawniam w sieci jest ułamkiem naszego życia. Zdjęcia to ledwie kilka z kolekcji wspomnień. I teraz do sedna: absolutnie nie uważam, żebym poprzez publikowanie zdjęć z wizerunkiem mojego syna, moim czy plecami TB albo uszami Loli robiła komukolwiek krzywdę. A już najmniejszą nam samym. Co najwyżej jakiś Kowalski (z tego miejsca wszystkich Kowalskich pozdrawiam) pośmieje się, że mam zmarszczki, TB odstające ucho a Budzikowi jeszcze nie urosły włosy na tyle, żeby móc z nich zrobić kitkę. Żyjemy w czasach, w których korzystanie z portali społecznościowych, internetu jest powszechne, normalne i fajne. Może nawet potrzebne. Trzeba to tylko robić z głową. Nie z dupą. Dosłownie.
Ja świadomie nie umieszczam dziecka na blogu. Po pierwsze moim celem jest je chronić i szanować w każdym wymiarze. Ja widzę ten szacunek m.in. w dbaniu o prywatność. Po drugie nie chcę czytelników i popularności z powodu dziecka („piękna, słodka, świetnie ubrana”). Większość blogów, na których zdjęcia dzieci są w centrum (i dzieci też są pokazane w całości), po prostu mnie odpycha. Wyjątkiem jest Mo, bo świetnie pisze i nie przegina i Kamila (Panna Mi). W moim odczuciu część blogów poniekąd opiera się na sprzedaży wizerunku dziecka i zrobieniu z niego małego celebryty. Cóż, każdy robi, jak uważa. Ja swoje dziecko chronię, od tego jestem.
Tego samego nie lubię (wszystko opiera się na wizerunku dziecka chociaż jestem w stanie zrozumieć sam zamysł) i tego samego chcę (żeby czytelnicy widzieli treść, przekaz).
Ale przecież pisanie o samym dziecku i umieszczanie w większości jego wizerunku nie ma na celu robienia z niego celebryty. Osobiście uwielbiam pisać o mojej miłości do córki przyozdabiając to mnóstwem zdjęć, ale to i tak ułamek tego co się dzieje w naszym życiu .
I również nie uważam by, była to dla kogokolwiek krzywda:) – Mamala
Oczywiście, że nie. Przykładem jest właśnie Mo. To kwestia wyważenia, proporcji, sposobu podania treści, wyglądu zdjęć także.
Dla mnie najważniejsze jest, żeby bloger(ka) miał(a) coś w głowie i do powiedzenia. Jednocześnie są treści, których nie toleruję bo nie wszystko jest na sprzedaż.
Ale ja nie napisałam, że każdy robi celebrytę, ale niektórzy. Celowo napisałam „część blogów”, na szczęście to mała część. To są bardzo konkretne blogi, zwykle bez treści, ale koniecznie ze stylówką. Nie jestem hipokrytką, sama piszę o córce.
Myślę, że nie tylko zdjęciem można pokazać „za dużo”, ale też tekstem na blogu. Tekstem o odpieluchowaniu, o kupie, czasem o stanie emocjonalnym dziecka, a czasem po prostu tekstem o dniu codziennym. Każda z nas mam, nie tylko tych blogujących, ale też facebookujących i w ogóle używających internetu powinna mieć to na uwadze i wykazywać się mądrością.
Jak zaczynałam blogowanie to najpierw myślałam, że nie będzie na blogu zdjęć dziecka, nawet w kilku pierwszych postach nie było w ogóle zdjęć. Zmieniłam zdanie. Ale zdecydowałam, ze naszego życia na blogu nie ma. Jest w zasadzie: legenda, opowieść, bajka, historia, ale to, co dotyczy Uli to fikcja literacka, choć lekko inspirowana codziennym życiem. Prawdziwe są posty poradnikowe, bo jakie inne miały by być. Tyle. Każda mama ma prawo do swojej. I jako mama powinna mieć nauwadze dobro dziecka.
Oj prawda, niektóre tematy są więcej niż naruszeniem prywatności, czasem wręcz uwłaczające. Natomiast w blogowaniu właśnie to jest fajne – żaden z moich czytelników nie wie, co kiedy i jak zmieniłam na potrzeby tekstu. Dlatego zaznaczyłam, że to co pokazuję jest ułamkiem ułamka i tak to należy odbierać.
Jest jeszcze coś- tekst nie „naprowadza” na konkretne dziecko. Nie rozpoznasz dziecka po tekście (no chyba, że będą w nim podane naprowadzające konkrety).
Ja również nie umieszczam zdjęć dziecka na blogu. Ba! Nie wyobrażam sobie prowadzenia bloga o swoich dzieciach. Z całym szacunkiem 🙂 Bo uwielbiam Twój blog;) Za każdym razem, przy wrzucaniu zdjęcia zastanawiałabym się czy robię dobrze.. Nie boisz się, że boodzik zada ci kiedyś pytanie :”mamo, po co nam to było”? 🙂
Całuję was mocno!
Cały myk polega na tym, że o dziecku piszę w sumie bardzo mało :D. Raczej o sobie czyli macierzyństwie, problemach, odbiorze pewnych rzeczy czy zachowań. O byciu rodzicem, miejscach dla rodziców i tych nieprzygotowanych na dziecko, gotowaniu przez matkę. Na palcach jednej ręki można zaliczyć te, gdzie Budzik jest w centrum zainteresowania. Nie od razu się to wyklarowało, ale od początku nie chciałam tego typu bloga.
Właśnie przez to pytanie usunęłam sporą część zdjęć, żeby nie zastanawiać się czy robię ok. Bardzo bym chciała, żeby umiał już sam zdecydować, ale cierpliwa jestem, poczekam :). Pewnie dlatego zmierzam w innym kierunku.
Osobiście jestem za tym, aby mamusie chwaliły się swoimi dziećmi, bo mają czym;) Nawet nie wiesz, jaką ja mam ochotę czasem wrzucić zdjęcia swoich synów i pokazać wszystkim jacy są wspaniali, bo są! Dla mnie 🙂 Dla moich bliskich. Jednakże spotkałam się kiedyś z taką dyskusją, gdzie wypowiadały się osoby, które oglądają codziennie (wchodząc na fb) dzieciaki swoich znajomych i, za przeproszeniem, rzygać im się już chce od wpisów, gdzie umieszczane są dzieci. Ludzie przesadzają. Rozumiem Ciebie, raz na jakiś czas wrzucać zdjęcie Boodzika:) Ale niektorzy wrzucają jak pierwszy raz je, jak mu ząbek rośnie, jak siedzi na nocniku, jak zalicza wywrotkę stawiając pierwsze kroki. Tacy ludzie mnie zastanawiają! Ja nie chce, by kiedyś moje dziecko powiedziało: „mamo, dzięki,zna mnie 3/4 świata:) (może przesadzam), Dlatego też nie umieszczam swoich dzieci nigdzie, prócz czasem (!!!!) przy wpisie na FB:) Chcecie zobaczyć?:D hehe, Pozdrawiam!
Ja chętnie ;). A te momenty o których napisałaś mam wszystkie dla siebie. Nieraz celowo nie zabieram ze sobą aparatu, żeby w 100% być razem i nie pstrykać, nie ustawiać. Kolekcjonuję, ale wspomnienia.
Proszę bardzo 🙂 Jakub i Mikołaj 😉
Fantastyczni!
Na jednym z portali społecznościowych znajoma wrzuciła kiedyś zdjęcie córki po raz pierwszy samodzielnie korzystającej z „dorosłej” toalety. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że to się naprawdę wydarzyło 😮
OMG!
A ja nie bardzo rozumiem o co cho, dla mnie to rozdmuchanie sprawy i tyle. Nie przeszkadzają nam dzieci w reklamach, gazetach, filmach (sama zachwycam się małym z „Rodzinki.pl” i uważam, że świat by sporo stracił, gdyby go nie poznał, bo jest fenomenalny, również aktorsko!). Codziennie widzę setki zdjęć dzieci na Facebooku, Instagramie, itp. Ale czepiamy się głównie mam blogerek.
Problem jest taki, że lubię robić zdjęcia. Traktuję to jako sztukę. Na blogu prezentuję przede wszystkim swoje umiejętności fotograficzne, choć wiem, że przeciętny czytelnik może to odbierać jako epatowanie wizerunkiem dziecka. Niestety, nie mam komu robić zdjęć. Mąż dużo pracuje, sobie fotek nie zrobię (nie miałabym nic przeciwko!). Nie uważam, że dziecko może mieć do mnie w przyszłości pretensje, bo pokazywałam jego (ładne przecież, nie ośmieszające!) fotki. I nie chodzi o to, że z dziecka chce się zrobić celebrytę. Jeden pisze świetne teksty i tym się chwali, inny robi boskie zdjęcia i to je pokazuje. Uwielbiam blogi dla mam stricte fotograficzne!
Chronię prywatność dziecka, bo tekstem można odsłonić równie dużo (jeśli nie więcej!) niż fotografią. Mój blog jest o moim macierzyństwie, nie o dziecku. Takie mam stanowisko :).
I Ty też masz rację, to jest najpiękniejsze :D.
Otóż to. We wpisie, który przytoczyłaś w poście, córka autorki ma do niej żal za wrzucanie zdjęć do sieci. Archiwum chaosu- tam był ten tekst.
Mniej lub bardziej, ale mógł wyrazić swoje zdanie. Myślę, że na siłę i wbrew woli by go nie zaciągnęli ;).
Dokładnie! A ładne zdjęcia z wczesnego dzieciństwa na blogu założonym przez rodzicielkę będą w przyszłości traumą nie do przeżycia… No kaman!
Ja tego nie napisałam 😉 (ost. akapit).
Hej, chyba nikt nie pisze, że to będzie trauma? Ja wychodzę z założenia, że każdy robi, jak uważa. To tak, jak z innymi decyzjami w rodzicielstwie – od smoczka, przez spanie z dzieckiem, po oglądanie tv. Decydują rodzice, oni są od tego, by dbać o dobro dziecka, bez względu na to jak je rozumieją. Odbiorcy mają taki wybór logów, że mogą czytać to, co im bliższe. I ja właśnie tak robię 🙂
To pomyślcie czy same byście chciały oglądać siebie jak byłyście małe w różnych sytuacjach. Jeżeli tak, to ok.
Ja bym nie chciała (nawet jak bym wyglądała na nich uroczo:P) i dlatego ostatnio pousuwałam wszystkie zdjęcia (a miałam kilka w necie). Jak ktoś się interesuje naszym życiem, to odwiedzi nas osobiście i zobaczy syna i męża (jeżeli nie zna:) na tzw. żywo.
Ale to kwestia wyboru, co kto lubi 🙂
Trafiłam z innego podczytywanego bloga na ten blog i ten konkretny post. Należę do tych matek, które nawet na swoim własnym prywatnym FB nie mają zdjęć dziecka, nawet w opcji „tylko dla znajomych”. Chciałabym, żeby sam decydował czy będzie mieć zdjęcia w sieci, a jak tak, to jakie. A póki decydować nie umie – nie ma żadnych. Zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach nie uchronię go od zdjęć, czy to jadąc z nim na zawody, czy to biorąc udział w imprezie plenerowej lub warsztatach dla mam – zawsze ktoś z organizatorów może wrzucić do sieci zdjęcie z nim, ale jak dotąd skutecznie udaje mi się go ustawiać bokiem/tyłem do fotografa. ;D
Witam! Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej :). Jasne,każdy robi jak uważa. To się tyczy zdjęć, szczepień i wychowania – wszystkiego dosłownie, bo na każdym kroku podejmujemy tego typu decyzje.
Ja mam fazy na wrzucanie i …. wyrzucanie. Nigdy nie dodałam zdjęcia w samej pieluszce, wannie, negliżu, bo sama nie lubię i nie toleruję, natomiast uważam że w żaden sposób nie krzywdzę dziecka zdjęciami, które zamieszczam. Coraz częściej traktuję fotografię jak sztukę, doskonalenie warsztatu.
A co do fotek z zawodów itd. – nikt nie może wrzucić do sieci jakiegokolwiek zdjęcia, jeśli Twoje dziecko jest na nim rozpoznawalne a Ty nie wyraziłaś na to zgody, zabrania tego prawo. Dlatego jestem jedyną osobą, która to robi i jak do tej pory tylko raz prosiłam kogoś o usunięcie zdjęcia Budzika (właśnie ze spotkania blogerów)
Jeśli nie wyraziłam zgody to tak, ale w przypadku niektórych spotkań i zawodów trzeba taką zgodę wyrazić, żeby uczestniczyć. Zwłaszcza w kwestii części biegów charytatywnych. 🙂
PS. Zostanę. ;D
O widzisz, nie miałam pojęcia, jeszcze nie ten etap :).