Jesteśmy udanym małżeństwem, bo robię mu to co wieczór.
Małżeństwo jest jak książka. Udane małżeństwo jest jak doskonała powieść. Czytasz strona po stronie, nie oceniasz po okładce (jasne!) i robisz przerwy, żeby się nie znudziło. Albo przeciwnie – w jedną noc czytasz całość, odkładasz na półkę i zapominasz, że w ogóle takie coś miałaś w rękach. Nasz związek trwa już na tyle długo, że trochę go rozpracowałam, a niektórymi sekretami mogę się podzielić także z tobą.
Zanim przejdę do TEGO punktu musisz wiedzieć, że poznanie przepisu na udane małżeństwo zajęło mi trochę czasu, a tobie podaję ją na tacy. Tak naprawdę najważniejsze jest pełne zaufanie do siebie i partnera, jakaś nić porozumienia i wspólne priorytety. Do tanga trzeba dwojga. Jeśli postara się tylko jedna strona, to sorry, soku z tych pomarańczy nie będzie.
Dzień każdej matki jest trudny i męczący. Nieważne czy pracuje na etacie, czy tym etatem jest całodobowa piecza nad domem i dziećmi (a raczej tym, żeby dzieci domu nie rozniosły). Wszystkie mamy lepsze i gorsze dni. Humory, PMSy, obiady, sprzątania, prania, codzienność. Po jakimś czasie kryzysy rozwiązujemy z palcem w nosie, nie poświęcając im więcej uwagi, niż tego wymaga sytuacja. Kłótnia rodzeństwa, kot zawieszony na firance, stłuczony słoik, przypalony garnek – wiesz, że mogłabym tak wymieniać w nieskończoność? Wszystko to składowe dnia każdej z nas. A potem mamy spełniać się w roli partnerki i doskonałej kochanki. Od nikogo nie wymaga się tyle, ile od nas – kobiet.
Drodzy panowie, teraz wiadomość dla was: nie ma nic za darmo. Tak jak do utrzymania domu w ryzach niezbędne jest włożenie w to serca i pracy, tak spełnienie w innych dziedzinach wymaga od kobiet czegoś jeszcze. I wy możecie mieć w tym ogromny udział, jeśli tylko wyrazicie chęć. A wiem, że to zrobicie, bo przecież efekt wart jest poświęcenia!
Moja doba to pasmo podobnych wydarzeń, powtarzających się w odpowiedniej sekwencji średnio co 24 godziny. Budzimy się w dziwnej konfiguracji z dwójką dzieci, poduszkami porozrzucanymi koło łóżka, guzikami od kołdry pod brodą i kotem gdzieś między uchem a pachą. Śniadanie robimy z zamkniętymi oczami, ja starszakowi a mój mąż przygotowuje breję w mdłym kolorze, za to o wyśmienitym smaku, dla naszego malucha. Myjemy się, ubieramy, potem ja wychodzę do przedszkola (oczywiście z dzieckiem ;)), a mąż próbuje pracować z młodszą pociechą, choć tak naprawdę wydaje mi się, że gdy tylko zamykam za sobą drzwi, on włącza DDTVN :D. Potem obowiązki staram się łączyć z zabawą, nie wchodzić w paradę szanownemu małżonkowi i próbuję ogarnąć cały ten bajzel. Lubię wkładać minimum wysiłku i wyciągać maksimum korzyści, ale wiadomo jak to wygląda, prawda? Jest wojna, muszą być ofiary.
I gdy wybija magiczna ustalona wcześniej godzina, zaczynam TĘ procedurę, która sprawia, że w końcu moje ciało się relaksuje, umysł odpoczywa i mogę swoją energię poświęcić na podsycanie ognia.
Robię to dla dobra nas dwojga. Udane małżeństwo jest przecież i dla niego. Robię to, bo tylko w ten sposób mogę z siebie wyrzucić zmęczenie i złe fluidy. Nie wyobrażam sobie już życia z innym scenariuszem. Po prostu. Codziennie o godzinie 17:00 stery nad statkiem (albo jak wolisz: tonącym okrętem) oddaję mężowi. Niech teraz on się męczy ;). Robię mu to co wieczór. A Ty?
gdyby jeszcze w domu byl:( wraca z pracy po 21… a z drugiej strony wole sama robic w domu niz pozniej po nim..
Cudownie prowokacyjne zdjęcie i tytuł 😀 O 17.00? Szczęściara. Chciałaby oddać swoje stery chociaż o 21.00 😉
Ok, czasem bliżej 18:00 😉