Muzeum Piastów Śląskich w Brzegu.
Prawdę mówiąc nie mam pojęcia skąd wzięło się u nas zainteresowanie muzeami. Kulturyści z nas jak z koziej pupy, wykształcenie techniczne, a jedzie człowiek do tych zamków, pałaców. Pcha się z mordą przed obrazy, jakby się na nich znał. Oczy wybałusza przy replikach grobowców bez pojęcia kto w środku spoczywa. Czyż nie?
Do kontemplowania sztuki, obcowania z nią na różnych płaszczyznach, nie jest nam potrzebne wykształcenie związane z kulturą. To mniej więcej tak, jak z wychowaniem dziecka – nie każdy rodzic studiował pedagogikę z wychowaniem przedszkolnym. Tak naprawdę, żeby stwierdzić czy coś jest piękne potrzebne nam: oczy (a nieraz i nie, bo niewidomi mają doskonale rozwinięty zmysł dotyku) i dusza. Oczy są zwierciadłem duszy toteż z tą para musi być coś na rzeczy. Przy okazji warto pamiętać, że nie jest ładne to co ładne tylko to co się komu podoba.
Nie wszystkie wrocławskie muzea mamy „zaliczone” ale nigdzie się nam nie spieszy, przyjdzie kryska na Matyska. Wolny dzień, pogoda paskudna więc zamiast siedzieć w domu jedziemy gdzieś niedaleko. Pad(a)ło na Brzeg. Mogłabym napisać kilka gorzkich słów na temat tego miasta, na szczęście sytuację ratuje Zamek. Po śmierdzących uryną bramach, zniszczonych budynkach w samym centrum (jedna ściana odrestaurowana, ta przy głównej ulicy, druga wręcz odwrotnie), Muzeum Piastów Śląskich było miłym zaskoczeniem. Do czasu, ale o tym za chwilę.
Trafiło się jak ślepej kurze ziarno – w czasie weekendu majowego bilety do muzeum były darmowe. Piękne są bezpośrednie okolice zamku, warto przystanąć i rzucić okiem na budynek od strony dziedzińca. Zaczynamy zwiedzanie. Pierwszy zonk – musimy zostawić wózek na portierni. Wkurzona byłam nieziemsko bo portiernia otworem stała więc wielgachna torba z „podręcznym” bagażem dziedzica zarzucona na ramię, dziedzic na ramię mężowskie i….i już wiemy dlaczego nie mamy wehikułu. Duuuużo schodów, japę zamknęłam niemal natychmiast i z uśmiechem na ustach przystąpiłam do oglądania. Mają rację w tym Zamku!
To wyżej, mili Państwo, jest tradycyjnym pochówkiem kobiecym z wyposażeniem (O_o), XI w. Wraz z przejęciem chrześcijaństwa, zmarłych grzebano w obrządku szkieletowym. Pomimo zakazu władz kościelnych, zmarłych składano do grobu w odświętnych strojach i wyposażano w przedmioty codziennego użytku.
Później było jeszcze ciekawiej. Rzuciłam w eter, że stężenie zmarłych na metr kwadratowy odpowiada temu na cmentarzu. Pół żartem – pół serio, bo wszelkie katakumby, grobowce, podziemia są moim zdaniem arcyciekawe. Czar prysł, kiedy okazało się, że to wszystko to jedynie repliki. Piękne, owszem ale wciąż repliki a to już zupełnie zmienia postać rzeczy. To tak jakby mieć replikę smartfona albo tabletu. Oglądać replikę całunu albo Bazyliki Sagrada Familia. Byłam zawiedziona. Budzik jakby trochę też bo wodził wzrokiem po cegłach miast podziwiać cudnej urody….trumny.
Na kolejnym zdjęciu możecie zobaczyć makietę ufortyfikowanego Brzegu w XVII/XVIII w., wykonaną w 1988 roku w Zamościu. Mamy już niezłą kolekcję zdjęć makiet z różnych miejsc, m.in. z Muzeum Gross-Rozen w Rogoźnicy.
Całej rodzinie najbardziej podobała się wystawa „Paradne zbroje i dworski ubiór Piastów Śląskich XIII-XVII w.” Zwłaszcza Budzik był ukontentowany, że nie tylko mama i tata są przy nim ale i Pani w przepastnej sukni, Pan w śmiesznym metalowym ubraniu…..
Kto śledzi nasz fanpage na facebooku wie, że TB jest mistrzem tego typu fotografii. No ma facet coś takiego, że uchwyci moją minę w najlepszym momencie, a ta mówi sama za siebie. Co ciekawe, Pani opiekująca się wystawą, nie miała nic przeciwko dotykaniu eksponatów (może nie powinnam tego pisać?), nawet sama zaproponowała wykonanie kilku fotografii i wskazała gdzie małego postawić (np. przy małej puszce armacie). To raczej rzadko spotykane, więc nas zaskoczyło i ucieszyło. A może nic w tym dziwnego, bo dowiedzieliśmy się (już tradycyjnie) że tak małe dzieciaki są rzadkością w tym miejscu.
Dwa piętra do góry. Znajdowała się tam wystawa, niech no sobie przypomnę….Albo nie, mam zdjęcie. O, taka:
Niestety, po wejściu kazano nam schować aparat. Trochę dociekałam spotykając się ze ścianą. Nie wolno i już. Część zbiorów jest własnością Muzeum Narodowego we Wrocławiu (w którym to wszędzie, zgodnie z prawem, można robić zdjęcia) więc cześć pieśni. Uhonorowaniem mordęgi zwiedzania była dla dziecka sala konferencyjna wypełniona po brzegi krzesłami. Młody rozglądał się nie wiedząc, które ma służyć jako pchacz. O obiedzie w Brzegu nie napiszę, restauracji żadnej nie polecę. Pierwsza, która nas zainteresowała była zajęta poprawinami, druga duszna i wyglądająca jak słoik z ogórkami – tak dużo ludzi w niej siedziało. Obeszliśmy się smakiem. Nie wiem czy jeszcze wrócimy do Brzegu.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że muzeum to świetne miejsce dla dziecka. Czego by nie mówić, do domu zbroi nie przytacham, obrazów a’la Kossak malować nie potrafię i raczej ciężko o stylową armatę gdzieś przed domem. A czy Ty byłaś w Brzegu? A może są gdzieś w Twojej okolicy małe miasteczka z wielkimi miejscami?
Nie myślałam, że są jeszcze muzea, w których nie wolno robić zdjęć. A tu taka niespodzianka. Z tym wózkiem w zamku to zdarzyło mi się to dwa razy. Ula była noszona po zamku w Malborku i w Lidzbarku Warmińskim, ja taszczyłam ciężką torbę z akcesoriami na cały dzień wycieczki. Po tych dwóch przygodach brałam do torebki najpotrzebniejsze dziecięce rzeczy, a resztę torby zostawiałam w szatni.
A co do małych miejsc z wielkimi rzeczami to, tym razem nie muzealnie polecam fotoplastykon strzeliński (mało znana atrakcja), zresztą w większości naszych dolnośląskich miasteczek jest coś ciekawego.
Też byłam zaskoczona aczkolwiek zwiedzanie tego co niżej (czyli pilnowanie, żeby Budzik nie rozniósł wszystkiego w mak) było tak męczące, że na antyki i obrazy jedynie zerkałam.
Chętnie pojedziemy do Strzelina, z Budzikiem jeszcze nie byliśmy.
[…] Muzeum Piastów Ślaskich w Brzegu […]