DOM I PODRÓŻE

Marek Krajewski, „W otchłani mroku”.

W otchłani mroku

Marek Krajewski – Mistrz. Na odwrocie książki mogłoby być napisane tylko tyle. Kto zna tego autora, bez wahania sięga po każdą kolejną pozycję. Zawsze pojawia się dreszczyk emocji – może tym razem dał ciała i napisał najnudniejszą książkę ever?

Ile musiałam przebrnąć żeby w końcu dokopać się do Krajewskiego? Jasne, mogłam od razu łyknąć jego powieść na raz i mieć z głowy, ale jest kilka ale. Po pierwsze – czytam w określonej kolejności, jak coś zacznę, to muszę skończyć żeby nawet było najnudniejsze na świecie (a i takie zdarza mi się trafić albo co gorsza, dostać). Po drugie, to prezent na Mikołaja więc wcześniej nie było jak (a Mikołaj niech pamięta, że zbliża się kilka okazji i ja M.K. bardzo chętnie). Po trzecie – na Krajewskiego warto czekać. Zawsze.

Pisałam Wam już o mojej wielkiej miłości – serii związanej z Breslau, której do tej pory nic jej nie przebiło, z Eberhardem Mockiem w roli głównej. Mock jest świetny i ma fajnych znajomych. Skąd to wiem? Bo przyjaźnił się z głównym bohaterem W otchłani mroku, Edwardem Popielskim. Ten ostatni przeniósł się ze Lwowa do Wrocławia, gdzie toczy się akcja. Moje ukochane miasto. Ulice, którymi chodziłam do szkoły. Pomyślicie, że to śmieszne ale dzięki dobrej znajomości topografii miasta czuję się jakbym była tuż obok opisywanych wydarzeń. Przestaje być tak wspaniale kiedy dowiaduję się, że jakieś ruskie małpy brutalnie gwałcą młode dziewczyny. Żeby było ciekawiej, naraja je im pośrednio ich nauczyciel.

Oprócz klasycznego opisu tego co powinno być opisane, możemy też przeczytać bezpośrednią relację samego Popielskiego. Jeden format powieści W otchłani mroku bardzo płynnie przechodzi w drugi. Dzięki takiemu urozmaiceniu książkę czyta się  szybciej i lepiej. Powieść jest wciągająca, zwarta, interesująca tylko czy w kryminale o to właśnie chodzi? Gdzie element zaskoczenia? Otóż jest i to TAAAAKI, ale zdradzać go nie będę. Zrekompensował wszelkie niedoskonałości, o ile jakieś były. Były?

Jest jedna rzecz, która mi przeszkadza w W otchłani mroku i nie wiem na ile to moja wina. Gdzieś w połowie książki, kiedy dzieje się większa jej część czyli w 1946 roku gubię się i zapominam o co w ogóle chodziło na początku? Oczywiście wiem kogo tropi Popielski, orientuję się dobrze w postaciach i powiązaniach, ale umyka mi cały wstęp a lubię wiedzieć jak to się zaczęło i do czego zmierza. Na szczęście akcja rozpisana jest w taki sposób, że do początku wracać nie muszę. Wszystko się pięknie wyjaśnia i zazębia.

I na koniec rzecz najważniejsza. Znam wiele osób, które kryminały (zwłaszcza polskie) omijają szerokim łukiem. Jest policjant i złodziej. Pierwszy goni, tropi i węszy. Drugi ucieka, chowa się i na koniec zostaje złapany. Ten sam schemat, do znudzenia. W konsekwencji nie sięgają po świetne pozycje, do których mogę zaliczyć W otchłani mroku. Krajewski nie ogranicza nam pola widzenia, zadaje pytania choć nie bezpośrednio, daje do myślenia. Wszystko dzięki wątkowi poświęconemu filozofii. Czy wszystko co złe jest istotne? Czy świat ewoluuje ku dobru? Na te i wiele innych pytań będziecie mogli sobie odpowiedzieć po tej obowiązkowej lekturze.

1 comment

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.