Domowa terapia dla obłąkanych matek.
Tak, znowu to samo. Bałagan wszędzie. Skarpetki z piaskownicy gdzieś rzucone, auto śpiewające chińską, okropną melodyjkę leży pod nogami. Pewnie się zaraz przewrócę. Zaraz, za chwileczkę. O, proszę. Dziecko się wywaliło. Ale już podniosło.
Wszystko nie po mojej myśli. Nie ogarniam. Myślałam, że się przyzwyczaiłam, ale chyba jednak nie. A może? Da się do tego przyzwyczaić? Zawsze jest tak samo, w zasadzie każdy dzień identyczny. Jeśli o bałagan chodzi. Nie jestem pedantką, to nie sprzątam. Wykręt jakiś znajdę. Albo dwa. Że na blogu pisałam albo obiad musiałam ugotować. Gorzej, jak obiadu nie ma. Wtedy nici z wymówki. Tak, u mnie wszystko w porządku. Miło, że się troszczycie. Kwiaty polne z nieskoszonej łąki rosnącej przed moimi oczami. Nie, nie zwariowałam jeszcze chociaż wydaje mi się, że jestem bliżej jak dalej. Wszystko w moich rękach. Obiad, porządki i szycie niestety też. I na spacerze byłam. Było fajnie. Kury widzieliśmy, krowę. Budzik się trochę wystraszył, bo to wielkie bydlę (krowa, nie Budzik), ale byłam przy nim więc strach trwał chwilę. Potem była ciekawość. Wózek trzeba zmienić. Albo wyrzucić. Denerwuje mnie. Skrzypi jakoś dziwnie. Na wertepach podskakuje. I czarny jest. Niedobry na upały.
Zjadłabym loda. Tylko lodziarni tu nie ma. Albo pizzę. Nie dowożą. Kawa się skończyła, za chwilę świat się skończy. Jak bum cyk cyk. Włączę serial. Za chwilę, niech będzie cicho przez moment. Wyjęłam pranie? Nie pamiętam, z pamięcią tez coraz gorzej. Chyba tak. Jeszcze drugie nastawię. Żebym tylko nie wyprała kota. Pewnie by nie przeżył. Może sprawdzę? Haha. Chowa się ten puchacz, miałby za swoje. Wszystko przez to, że na mojej głowie masa rzeczy. Przynieś, wynieś, pozamiataj.
Ciekawe jaka pogoda będzie w weekend. Znowu deszcz. Zawsze jest deszcz, kiedy coś sobie zaplanuję a mam zaplanowane opalanie na leżaku. Nie mam leżaka. Muszę kupić. Tylko gdzie, tu sprzedają jedynie piwo. To może kupię piwo i na trawie się położę? Będzie fajnie. W deszczu, z piwem i na trawie. Nie. Wróć. Na podłodze. Jeszcze się zastanowię. Czy ja narzekam? A może mi się zdaje?*
Zrobię sobie herbaty. Za chwilę. Jeszcze przez moment pogadam szeptem z oknem tarasowym. Moja terapia.
*rozmawiałam z oknem na serio, choć wyglądało to inaczej 😉
Kochana! story of my life….
Haha, serio?
niestety…
czyli, że wszystkie mamy podobnie? od raz jakoś raźniej. zbiorowe szaleństwo 🙂
Sama się tego nie spodziewałam :).
Ja do bałaganu chyba nigdy się nie przyzwyczaję;( Ale okien nie myłam już chyba od dwóch lat. Po co?
I tak za chwilę były by „umyte” przez małe rączki;) Codziennie tłumacze sobie że to nie jest najważniejsze, że muszę skupić się na rodzinie a nie na otoczeniu, ale to jest mega trudne…
Ja już nie zbieram zabawek, za chwilę będą w tym samym miejscu. Za to okna i owszem, żeby podziwiać krajobraz za szybą (skoro już z tymi oknami rozmawiam, niech chociaż czyste będą).
Mam tak samo, nawet gadać do siebie zaczęłam ;D. A sprzątam non-stop i wciąż jest bałagan. Pocieszam się, że kiedyś to minie :).
Trzeba czasem z kimś mądrym porozmawiać.
Cholercia pranie w pralce od rana się kisi, pędzę wywiesić 😛 dzieki za przypomnienie o.O
Do usług!
zajebista jesteś! żebym miała więcej czasu, żeby poczytać Twojego bloga…
Powiedz co chcesz czytać to podrzucę co warto :D. A tak serio – dzięki!
Ja uciekłam do Dziadków, czwórka dzieci na niewielkiej przestrzeni, udaję, że bałaganu nie widzę, krzyków nie słyszę, płacze chyba dziecko sąsiada nie nasze, więc nie reaguję. Siedzę w kuchni i piję z mamą kawę. Tylko wujek jakiś taki czerwony, choć na słońcu nie był, Może się uda i za chwilę nie wybuchnie, a jak wybuchnie to uciekam do ogrodu.
O tak, udawanie że dziecko sąsiada – bezcenne.