Zamknij oczy. One nie będą Ci już potrzebne.

Prosta czynność. Założenie słuchawek. Przenosi w inny świat. Lubię się tak odciąć i zasłuchana w tekst lub melodię nie wiedzieć, że znów przypalam wodę na herbatę, bo przecież It’s so easy, when you know the rules. Szkoda, że w życiu nie jest równie łatwo. Znajomość zasad to jedynie wstęp do gry.

.
DSC_0072.
DSC_0063

.
DSC_0060

.
Co widzicie, kiedy zamykacie oczy? Brzmi idiotycznie, bo ciemność widzę, ciemność ale pytanie jest jak najbardziej serio. Ja zaczynam wtedy stąpać po niepewnym gruncie, który wcale nim nie jest bo unoszę się nad ziemią. 40 centymetrów ponad chodnikami. I jeśli jest wieczór, widzę cały miniony dzień. Są tam uśmiechy dziecka, każda radość wymalowana na małej buzi. Uśmiechy, które za 20 czy 30 lat zamienią się w kurze łapki i będą świadczyły o chwilach szczęścia, których mogłam być świadkiem.  Są tam minuty, które być może zmieniają moje życie, a już na pewno poprawiają jego jakość, na którą nigdy nie narzekałam. Widzę męża i syna z resorakami w pokoju tego drugiego i siebie zamknięta obok, kiwającą głową nad nowym projektem. Niema aprobacja dobrze wykonanej roboty maluje się na mojej twarzy. Fajnie popatrzeć na to z boku.

Nigdy nie uważałam się za lepszą ani gorszą z powodu tego, że nie wróciłam na etat po 6 czy 12 miesiącach. Po niemal 18, z trudem wykroiłam dla siebie odrobinę przestrzeni. Zamykam się na trzydziestu metrach kwadratowych przeznaczonych wyłącznie do mojej dyspozycji i wiem, że to chwila tylko dla mnie. Porównywalna do tych u fryzjera czy podczas zakupów, choć wypełniona obowiązkami. Uważam, że każda matka musi wyciągnąć z macierzyństwa coś dla siebie. Jej obowiązkiem jest zadbać nie tylko o suchą pieluchę i pełny brzuch, ale i własne samopoczucie, jakość tego, co robi sama dla siebie. Trochę późno do tego doszłam, a może po prostu w odpowiednim dla mnie czasie? Wcześniej nie byłam gotowa na „zabranie” dziecku siebie i wiem, że to brzmi śmiesznie. Pewnie by nawet tego nie odczuł, ale ja owszem. To moja samoocena jako rodzica spadłaby nisko niziutko, bo własne życie mierzę swoja miarą. Wysłużoną i odrobinę naciągniętą, niedokładną. Poczucie, że wszystkie poranki spędzamy wspólnie, nie musimy się nigdzie spieszyć, jest świetne. Nie robi nam większej różnicy czy śniadanie zjemy o 10 czy 11 rano, a spacery odbywamy kiedy aura sprzyja. Harmonogram dnia sam się układa i dopasowuje pod nasze dyktando. Układ idealny, świetnie wyważone „my” i „ja”.

Jako dziecko nie chodziłam do żłobka ani przedszkola. Dla mojej mamy obce są te wszystkie płacze, rozstania, dylematy. Rozumie je, wie dlaczego mają miejsce, jakie mechanizmy je powodują, ale sama nigdy tego nie musiała przechodzić. Mam dwoje rodzeństwa i mama nie wysłała do przedszkola żadnego z nas. W związku z dużą różnicą wieku, mnóstwo czasu poświęciła nam i naszemu wychowaniu (zakładam, że najwięcej energii poszło na mnie bo byłam wyjątkowo niesfornym dzieciakiem). Bardzo jestem jej za to wdzięczna mimo tego, że nie zapisała mnie do Domowego Przedszkola, choć błagałam każdego dnia. W zerówce na dzień matki na laurce napisałam, że kocham moją mamę, bo kupuje mi cukierki. No cóż, nie tylko za to, mamo! Za każdą poświęconą chwilę też.

Przeglądam od początku września wpisy o traumie związanej z przedszkolem. Przeglądam tylko, bo nie chcę tego czytać. Od początku wiedziałam, że jeśli będzie taka możliwość, zostanę z młodym jak najdłużej. Nie czuję, że coś tracę, bo robię dokładnie tak jak jest dla nas dobrze. Kiedy przyszedł odpowiedni moment, dostałam kopa w dupę i zaczęłam działać. Chciałabym, żeby Budzik znał przedszkole ale  nie na pełny etat tylko kilka dni w tygodniu, bo wiem że w tym miejscu wiele się nauczy w kontaktach z rówieśnikami. Chciałabym, nie wiem czy się uda. Bo czasami łatwiej iść do pracy, a cały burdel związany z dzieckiem (no dobra, cząsteczkę choćby!) zostawić razem z płaczem w przedszkolu albo pod skrzydłami opiekunki. Innym razem to jest zwyczajny mus, konieczność, koniec kropka i mogę się tylko domyślać, na ile kawałków pęka serce kiedy zostawia się malucha w świecie innym niż ten, do którego się przyzwyczaił. Kiedy indziej 3-latek albo mniejszy gagatek z uśmiechem pobiegnie do przedszkola, my pójdziemy do pracy, a po południu damy z siebie 300% z poczuciem, że jest super.

.
DSC_0115
.
DSC_0103
.
DSC_0097
.
DSC_0086
.
DSC_0084
.
DSC_0112

.
Nigdy nie wiemy, które rozwiązanie będzie najlepsze. Nie ma dwóch takich samych historii. Są przecież matki, które po 3 miesiącach od porodu z ulgą oddychają, kiedy siadają na swoim krześle w biurze. Znam te, które z bólem serca wracają do pracy po roku. Istnieją takie, które są z dzieckiem 4 lata i uwierzcie mi, żadna z nich nie jest lepsza ani gorsza. Każda pisze swoją historię, a za 20 lat te dzieci pójdą razem na piwo i patrząc na nie z boku nie zgadniecie, które chodziło do przedszkola.

12 comments

  1. Monika Mo 21 września, 2014 at 12:30 Odpowiedz

    Doceniam to co napisałaś i szanuję Cię za to, że tak bardzo dajesz siebie dziecku i tyle czasu czekałaś na wykrojenie przestrzeni tylko dla siebie (i w ogóle strasznie Ci z tą przestrzenią kibicuję i życzę sukcesów!). Dotknęło mnie tylko jedno zdanie w tym tekście. To o zostawieniu „burdelu związanego z dzieckiem” innym osobom gdy się samej wraca do pracy. Cóż, to nie tak, że mama na etacie zajmuje się pracą i sobą, a ktoś inny wychowuje jej dziecko. Cały ten, jak to dość trafnie określiłaś, burdel, czeka. Po prostu przez cały dzień nawarstwiają się pewne rzeczy, z którymi trzeba się uporać po powrocie z pracy. Bo to, że ktoś inny w ciągu tych kilku czy kilkunastu godzin w ciągu dnia daje jedzenie i przewinie pieluchę – to jest kropla w morzu potrzeb dziecka 😉

    • Anna Bartnik 21 września, 2014 at 12:59 Odpowiedz

      Mo, masz 1000% racji. Nie wkładam wszystkich do jednego worka. Chciałam jedynie zaznaczyć, że takie osoby (nawet nie matki, a rodzice, przecież często są obydwoje) po prostu są, one istnieją. Napisałam „czasami” bo to są przypadki, pewnie pojedyncze, ale wciąż. Absolutnie nie miałam na myśli wszystkich ani nawet większości, mam nadzieję że to jest widoczne. Kurcze, przecież nie ma dwóch takich samych historii, właśnie o to chodzi.

      A tekst z burdelem pochodzi od jednej z takich osób, no cóż ;).

  2. Joanna G. 21 września, 2014 at 22:51 Odpowiedz

    Ja byłam z każdą z córek te trzy lata, zanim nie poszły do przedszkola. Z tego powodu, że miałam taką możliwość czułam się najszczęśliwszą mamą pod słońcem. I powiem Ci szczerze, że żal mi zawsze było tych żłobkowych dzieciaków, jakoś tak uważałam, że coś tracą przez to, że mama wraca do pracy…po jakimś czasie jednak zrozumiałam, że dzieci szybko dostosowują się do nowej sytuacji i jeśli tylko niczego im nie brakuje to są szczęśliwe chodząc do żłobka, będąc z nianią i mając rodziców zaledwie kilka godzin. Wchodzą w tą nową sytuację. Co więcej szybciej nawiązują i łatwiej kontakty z rówieśnikami. I tak jak piszesz, nie ma co oceniać innych, a te różnice nawet jeśli między dziećmi są to szybko się z wiekiem wyrównują.

  3. Kasia 23 września, 2014 at 15:01 Odpowiedz

    Jakoś też nie jestem zwolenniczką przedszkoli. Nasz syn zaczął chodzić dopiero jako 4 latek. a jako 3 latek chodzilismy raz w tygodniu na zajęcia do klubu malucha.
    Za jedyny plus przedszkola uważam większe usamodzielnienie się syna, o minusach wolę nie pisać, ale jest ich sporo. Sam płacz dziecka natomiast nie jest taki zły, dzieci muszą jakoś odreagować emocje.
    Nasz syn tylko przez kilka dni płakał – i to o wiele mniej niż się spodziewałam (spodziewalam sie histerii i odrywania ode mnie, ale nic takiego sie nie wydarzylo), ale co z tego, skoro widzę, że w inny sposób przeżywal pobyt w przedszkolu. A też nie 'trzymamy’ go tam cały dzień, tylko 5 godzin.
    Prawdę mówiąć trudno mi zrozumieć rodziców, którzy zostawiają dziecko na wiekszosc dnia tam (do 17-18). Sami z mezem tez pracujemy (ja od niedawna nie, bo jestem na macierzynskim), ale tez pracowalam jak syn chodzil do przedszkola i mozna było zorganizowac dzien tak, zeby nie siedzial tam od rana do wieczora.

      • Monika 24 września, 2014 at 15:01 Odpowiedz

        Aniu, mam nadzieję, że wybaczysz mi uszczypliwość.
        Nie rozumiem ludzi, którzy nie rozumieją ludzi, których dzieci spędzają ich czas pracy, nawet do 10 godzin w przedszkolu.
        Są takie sytuacje, ze nie ma innego wyjścia, naprawdę nie każdy ma elastyczny czas pracy. Są też takie sytuacje, kiedy dzieci przedszkole po prostu lubią.
        Jeśli dziecko przedszkole przeżywa negatywnie, to może coś jest nie tak w placówce?
        Moje dziecko żłobkowe (dwulatek) chodzi do przedszkola, prywatnego, tam przyjmują dzieci młodsze i często płacze, kiedy odbieram je wcześniej. Garnie się do rówieśników.
        Przedszkole ma też sporo minusów, podobnie, jak i życie ma sporo minusów.

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.