DZIECI I RODZINA

Zostawiłam dzieci i nie będę za to przepraszać.

zostawiłam dzieci

Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze po świecie chodziły kurozaury i kaczkozaury, moje wyobrażenia na temat rodzicielstwa były bardzo klarowne. Pewnie dlatego, że dzieci nie miałam nawet w planach, a te z plakatów wyglądały bardzo sympatycznie. Cóż w tym trudnego – myślałam – wychować dziecko? Też mi sztuka, przecież i ja byłam dzieckiem, coś w temacie wiem! Czy już wspomniałam, że to było wtedy kiedy po świecie chodziły kurozaury, a ja nie miałam dzieci? Właśnie. To wyjaśnia prawie wszystko. Wtedy do głowy mi nie przyszło, że kiedyś powiem „zostawiłam dzieci”.

Po początkowej euforii związanej z nową życiową rolą, wymarzoną przecież, przychodziły momenty rozczarowania. Nie wstydźmy się tego słowa. Niby oczywiste, że macierzyństwo nie jest drogą usłaną herbacianymi różami, fiołkami nie pachnie i w ogóle, mówiąc szczerze, dalekie jest od ideału, który sobie wyobrażałam samej będąc dzieckiem, ale zderzenie teorii z praktyką może być dla niektórych szokujące. Zwłaszcza tych kobiet, które wymyśliły, że dziecko tylko śpi, je a brudne pieluchy zabierają dobre anioły (lub w najgorszym przypadku – krasnoludki). Ale żeby dziecko spało, trzeba do snu utulić, ukołysać, karmienie wygląda inaczej niż u dorosłego czy choćby starszego malucha, a pieluchy…Jak doszło do tego, że zostawiłam dzieci?

Cóż, same wiecie. Szczęście, że byłam nastawiona na hardcore. Gdyby nie to, mogłabym nie dać rady i są matki, które nie dają. To nie ich wina. Wielu rzeczy możemy się nauczyć, wytrenować niektóre zachowania i zdobyć tak zwany szlif. To się nie sprawdza w rodzicielstwie, bo w relacji z własnymi dziećmi rządzą nami zupełnie inne mechanizmy niż w fabryce, w której wystarczy podbić kartę.

Jako mama jednego syna, polegałam w głównej mierze na swojej intuicji. Nie czytałam poradników o rodzaju płaczu ani sposobach kołysania. Pewnym metodom, jak bicie, krzyk, czy usypianie 3-5-7 powiedziałam wyraźne NIE. W stu procentach skoncentrowałam się na potrzebach dziecka, trochę spychając na bok moje własne. Jeśli chciał jeść godzinę – jadł. Jeśli dwie – tak samo. Kiedy płakał, na głowie stawaliśmy żeby odgadnąć co tym razem jest nie tak. Pielucha? Głód? Za dużo wrażeń? Więc już nie machałam czwartą grzechotką, o swoim głodzie dawno zapomniałam, że o wyjściu do toalety nie wspomnę. Tylko czy dobrze robiłam?

Tak! Bo najlepiej jak umiałam, postępując tak jak czuję rodzicielstwo. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. Zaspokajanie potrzeb dziecka i przedkładanie jego nad swoje jest zupełnie naturalne. Nigdy nie potraktowałabym się z niebieską naklejką priorytetu. Świadomosć tego, że nie jest się najważniejszą osobą na świecie (ani własnym gospodarstwie domowym) to jedna z najważniejszych rzeczy, którą trzeba sobie uzmysłowić najlepiej jeszcze zanim zdecydujemy się na potomstwo. Później ten policzek może być za bardzo bolesny.

Czy bycie rodzicem dwójki dzieci różni się czymś od posiadania tylko jednej sztuki potomstwa? Zasadniczo. Jeśli jestem sama, ich jest dwa razy więcej. Jestem dwukrotnie bardziej szczęśliwa ale i dwa razy bardziej zmęczona. I to nie dlatego, że mam w domu samodzielnego trzylatka z własnym zdaniem na każdy temat i trzymiesięczniaka, który umie jedynie złapać grzechotkę, ale dlatego że ciężar odpowiedzialności jest dwukrotnie większy. „Przed dziećmi” martwiłam się tylko o siebie, ewentualnie najbliższe mi osoby, ale dopiero moi chłopcy uświadomili mi, czym jest prawdziwa odpowiedzialność.

Jak czujnym trzeba być, zdeterminowanym i dojrzałym w każdym tego słowa znaczeniu, żeby podołać powołaniu jakim jest macierzyństwo. To wcale nie znaczy, że zawsze mi się udaje. Pewnie dlatego wyrosłam z udzielania rad i cieszę się z tego, że sami sobie robimy dobrze. Jednocześnie coraz częściej przychodzi mi do głowy, że jeśli chcę być mamą na sto procent, ponoszę tego cenę. Ot takie włosy. Siwych kilka więcej. Zmarszczek nie przybywa, ale miejsce pod ich budowę już powstaje. Głowa puchnie od hałasu i myśli. Bo rodzic myśli o dzieciach niemal ciągle.

Nawet wtedy, kiedy je zostawia. Zostawiłam dzieci na 10 minut, żeby napić się kawy. Zostawiłam dzieci na 30, żeby zrobić zakupy. Zostawiłam dzieci też na 60, żeby iść do kosmetyczki, jak ja dzisiaj. Na osiem godzin, żeby iść do pracy jak Ty. Drugie dziecko uświadomiło mi, że  nie muszę mieć z tego powodu poczucia winy. Późno? Być może. Czy jeśli zrobisz coś dla siebie, twoja miłość do dzieci się zmieni? Zmniejszy? Pogorszy? Nie ma szans, prawda? A może wieczór spędzony w gronie znajomych, kiedy pałeczkę przejmuje mąż albo babcia to powód do samobiczowania? Zrobisz jak chcesz, ale ja Ci mówię, że nie warto. Jeśli nie robisz krzywdy swoim dzieciom (a przecież nie robisz, sprytnie organizując im czas i zapewniając opiekę), a przy tym robisz coś dla siebie, z tego nie może wyjść nic złego. Dobre + dobre = bardzo dobre!

Otoczenie będzie nas oceniało niezależnie od tego czy robimy wszystko pod dyktando ustalonego schematu życia z dzieckiem (tak, spotkałam się z tym: „jesteś złą matką, bo uważasz, że dziecko jest najlepszym co cię w życiu spotkało, więc teraz tylko umierać skoro w stu procentach mu się poświęcasz”), czy pozwolimy sobie nawzajem na, choćby niewielki, odpoczynek (na pewno to znasz: „jesteś złą matką, bo nie poświęcasz się dziecku w całości i idziesz do pracy, zostawiając roczniaka w obcych rękach”). Choćby te ręce należały do najukochańszej babci, a praca była na pół etatu, innym nie dogodzisz dlatego czas najwyższy zacząć myśleć o równowadze. Tego ci życzę.

4 comments

  1. Silver 4 lutego, 2016 at 21:46 Odpowiedz

    Ja dopiero teraz powoli do tego dochodzę:-) przy pierwszym maluchy- teraz 3 lata- klopotem dla mnie było wyjście na pół godziny, o kosmetyczce, aerobiku nie wspominając. Ale od kiedy mam drugiego malucha-teraz 2 lata tego czasu dla mnie pojawiało się coraz więcej. Teraz już mi to mija, ale małe wyrzuty sumienia przy każdym „samolubnym” samotnym wyjściu się pojawiają;-)

  2. Kasia A. 11 lutego, 2016 at 09:11 Odpowiedz

    Bardzo fajnie napisałaś. Zgadzam się 🙂 sama mam dwóch chłopaków 5,5 i 1,5 roku.
    Kocham ich ponad wszystko, ale czasem (lub często) mam ochote wydać ich komuś i mieć chwilę (na kawe, na fryzjera, na kolezanke) świętego spokoju. Mysle, ze nasze mamy tez tak mialy, tylko wtedy sie o tym nie mowilo 🙂

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.