EMIGRACJA

Z dziennika emigrantki.

Właściwie nie wiem czy dwutygodniowa emigracja już zalicza mnie do grona szanownych emigrantów, ale faktem jest że turystka ze mnie żadna. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że od dwóch tygodni prawie nie wychodzę z domu, o czym za chwilę. Nie, to nie wina Anglii. Na dzień dzisiejszy wizja dłuższego życia tutaj odrobinę mnie przeraża, ale jak to mówi mój mąż, to na szczęście tylko odrobina czyli raczej niewiele, tyle co nic. Z czasem moje wahania nastrojów się unormują. A może to się już dzieje?

  1. Jestem tu od dwóch tygodni. Od dwóch tygodni w zasadzie nie mam internetu, bez którego żyje się nie najłatwiej. Szczególnie za granicą, kiedy ni w ząb nie rozumiem staruszka mówiącego coś o moim ukochanym Budziku i chętnie sprawdziłabym ten jeden wyraz, którego mi brakuje bo dynda na końcu linek pamięciowych. Podpisawszy umowę z Virgin, facet pyta jak długo tu jesteśmy. Mąż odpowiada: ponad 3 miesiące. Na co tamten: BEZ INTERNETU ????? Także sami widzicie ;). Dlatego przepraszam za tak długą przerwę na blogu. W sumie nie zdziwi mnie, jeśli nikt tu już nie zagląda. Halooo, jest tu ktooo?
  2. Mam to szczęście, że w gorącym okresie jest naprawdę gorąco. Co to oznacza? Dwa dni po przylocie cała rodzina dostała sraczki. O przepraszam. Grypy jelitowej, to się przecież tak ładnie nazywa. Moim zdaniem zjedliśmy coś nieświeżego, bo od tamtej pory warzywa gotowane na kranówce nam nie szkodzą. Zdaniem mojego męża to wina zmiany klimatu, flora jelitowa musi przywyknąć. Dlatego zaprzyjaźniliśmy się z koncernem Pepsi, chociaż generalnie stronimy od napojów gazowanych (z wyjątkiem piwa oczywiście!) No niestety, flora jelitowa musi przywyknąć. Czy jakoś tak.
  3. Jak już przeszła nam grypa jelitowa i dwa dni zwiedzałam z dzieckiem okolice, bardzo szczęśliwa, bo świeże miejskie powietrze (wbrew zdjęciom, nie mieszkamy na wsi, ale mamy zamiar), z dala od małych szos, tuż przy głównej drodze, spacerkiem w stronę olbrzymiego Tesco, przyplątała się grypa całkiem normalna. Gorączka, dreszcze, kaszel, katar – naprawdę było w czym wybierać. Wciąż trzymam kciuki, żeby nie złapało dzieciaka, bo mam wrażenie że sama ledwo przeżyłam ten mały armagedon. Nie będę Wam wspominać, że szanowny małżonek pracuje od 8 rano do 23 i szczerze – wolałabym chorować w Polsce.Mały update: dziecko nie tylko zachorowało, ale też chorobę przeszło znacznie gorzej, z pobytem w szpitalu włącznie. Przynajmniej już wiemy gdzie jest, przez które drzwi trzeba przejść i jak długo czekać na lekarza (ma-sa-kra!)
  4. Ale pomijając wszystkie atrakcje zdrowotne, najzabawniej jest u mnie z językiem angielskim. Sprawa wygląda tak: uczyłam się tego cholerstwa od zerówki. Dokładnie! Egzaminy na studiach pozdawane z fajnymi wynikami. Ale czemu oni kur** uczą wyraźnej wymowy i pierdół, które potem w praktyce mają się jak pięść do nosa ??? Już do dwóch dżentelmenów powiedziałam, że I really don’t understand i nie ma znaczenia gościu, że powtórzysz mi to 3 razy bo tak bełkoczesz, że nie zrozumiem ani słowa. Czy oni wszyscy mają wadę wymowy? Bo są wśród nich (nich=Anglików) zawodnicy, których rozumie się w pół słowa, rozmawia doskonale i czyta między wierszami. W atakach paniki mówię, że mogę podać telefon do męża, przy czym mój mąż angielskiego nie uczył się nigdy i potem mam świetne anegdoty jak znalazł. Dzisiaj na przykład ktoś mierzył grubość ścian budynku. Wczoraj listonosz zapytał skąd jestem i od jak dawna, ale listu żadnego nie zostawił. Godzinę później przyszły lekarstwa z PL na to co w punkcie pierwszym. Kilka dni za późno.
  5. Z niecierpliwością oczekujemy paczek, mają przyjść jutro, z wyposażeniem naszego domu. Już nie mogę się doczekać wieczoru, kiedy opatulona swoim kocykiem położę głowę na swojej poduszce i napiję się kawy ze swojego kubka. Teraz mam tylko kubek.
  6. Powoli wydeptujemy własne ścieżki. Nie noszę przy sobie mapy satelitarnej świata, więc chciał nie chciał muszę znać każde podwórko w okolicy. A każde podwórko powinno znać mnie, co bym w łeb ciemną nocą nie dostała. Nie jest źle. Wszystko wygląda tak samo lub podobnie. Dobrze, że nikt nie wpadł na pomysł nazywania ulic samymi numerkami. Moimi punktami orientacyjnymi są kościoły.
  7. Dwa tygodnie w Anglii nauczyły mnie nie narzekania na… Polskę. Serio. Tu na przystankach często nie ma rozkładu jazdy. Większość chodników jest pochyła, o czym już pisałam. Woda w domu w Polsce pachniała fiołkami w porównaniu z kranówą tutaj, gdzie ilość chloru pewnie zabija co żywe, łącznie z ludźmi. Nikt się nie spieszy i to fajne, ale pod warunkiem że nie musimy nic załatwić na cito. Aż się boję wizyty w przychodni! To wszystko natomiast wynagradza wiosna za oknem, ptaki ćwierkające ciągle na drzewach koło placu zabaw, do którego wystarczy przejść przez ulicę. Tak, tak – tu też place zabaw są puste kiedy jest zimno, przy czym sroga zima dla Anglika to tak -1 :). Z ogółu jednak wykluczam listonoszy, jeszcze żadnego nie widziałam w długich spodniach i dzieci.

Przez tę przerwę w dostawie internetu i życiorysie nagromadziło mi się trochę tematów. Poniekąd cieszę się, że nie puściłam publikowania z automatu, bo nie miałabym jak zatwierdzać komentarzy. Liczę, że jesteście ze mną. To kto chętny na angielskie żarcie?

DSC_0723 1 DSC_0716 DSC_0722 3 DSC_0724 DSC_0712 DSC_0719 2

26 comments

  1. Anna Bartnik 12 stycznia, 2015 at 22:21 Odpowiedz

    Wioski są piękne, mnie zachwycił porządek pod względem architektury, otoczenia. My mieszkamy w średnim mieście, 200 tys. mieszkańców ale ze świetnym zapleczem. Tu już tak ładnie nie jest, chociaż liczę że jak będzie trochę cieplej to znajdę jakieś urokliwe zakątki.

  2. Magda N. 12 stycznia, 2015 at 23:06 Odpowiedz

    Super,ze wróciliście cali i juz zdrowi! Angielski hmmm tez uczyłam się go od zerówki,będąc w Anglii najlepiej rozmawiało się ze starymi Anglikami,a reszta…szkoda gadać. Ale z czasem wszystko się zmieni i język będzie bardziej zrozumiały. Teraz jestem w Holandii i tez posługuję się angielskim. Łatwo nie jest… pozdrawiam i juz nie mogę się doczekać nowych postów!

  3. Monika Mo 13 stycznia, 2015 at 20:26 Odpowiedz

    Ja zaglądałam i czekałam. I nareszcie wracasz!
    Pamiętam swoje początki w UK. Też było mi ciężko przyzwyczaić się do takiego żywego języka, mimo, że dawno czytałam już Szekspira w oryginale. Ale powoli, stopniowo, osłuchałam się i byłam dużo śmielsza w mówieniu. Co do pojedynczych niezrozumiałych słów – nigdy nie bałam się prosić, by ktoś wyjaśnił na okrętkę co to znaczy. Nikt się za coś takiego nie obrazi. Wydaje mi się, że mnie brytyjscy znajomi szanowali za to, że nie zgrywam kogoś, kto wszystko perfekcyjne kuma, a jednocześnie chcę się dowiedzieć tego, co próbowali mi przekazać. No i dzięki temu uczyłam się wielu słów oraz tego jak opisywać ich znaczenie 😉 Polecam!

    Co do emigrantki. Mnie też zaraz czeka przeprowadzka zagranico i wiesz co? Ja w ogóle nie traktuję tego jako emigracji. Dla mnie to po prostu… migracja. Czuję się obywatelką świata, mój dom jest wszędzie (tam gdzie mam swoje Pulpety i ze dwie książki do przeczytania, i koc).

    • Anna Bartnik 13 stycznia, 2015 at 21:09 Odpowiedz

      <3 dzięki Ci kobieto za ten komentarz!
      Migracja brzmi znaaacznie lepiej, przyjaźniej jakoś. Też dopytuję, ale najczęściej nie muszę bo ludzie z dobrej woli sami mi wyjaśniają, ułatwiając nam życie :).

      P.S. Mam już i koc i poduszkę i kubek. Rzeczy mają moc.

  4. Bastki 14 stycznia, 2015 at 13:04 Odpowiedz

    – Halooo, jest tu ktooo?
    – Taaaaak, ja jestem cały czas 🙂
    Aniu, macham Ci i życzę dużo, dużo szczęścia. Twój dom tam gdzie Twój Bodzik i Twój mężu ;).
    Piękne fotki, muszę przyznać że takich dobrych jeszcze nie miałaś… no może oprócz fotek z długaśnymi rzęsiskami Twojego syna 🙂
    Pisz, pisz bo czekamy tu na Ciebie

    • Anna Bartnik 3 maja, 2015 at 15:10 Odpowiedz

      Haha to prawda 😀 ale i tak lepiej niż w Irlandii <3, już się przyzwyczaiłam. Jedyną osobą, którą średnio rozumiałam była jedna z pielęgniarek w szpitalu i miała do mnie pretensje, że czegoś nie rozumiem i proszę o powtórzenie, Kij jej w oko :P.

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.