EMIGRACJA

Trzy etapy emigracji. Na którym jesteśmy?

etapy emigracji

Mądrzejsze ode mnie głowy już dawno wymyśliły i opisały etapy emigracji. I chociaż od pewnego czasu naszą przeprowadzkę nazywam migracją, pomyślałam że postaram się w ten schemat jakoś wpasować. Wczoraj minęły dwa miesiące i to już nie są wakacje.W naszym mieście jest trochę Polaków. Część poznałam, a część rozponaję na ulicy po przekleństwach, serio. Prawda jest taka, że każda jednostka, która postanowiła wyjechać na stałe za granicę, miała inne początki.

Aśka pojechała w ciemno. Nie miała nagranej pracy, załatwionego mieszkania, ale nie miała też męża i dziecka, co w tej sytuacji nieco ratowało jej tyłek. Mieszkała kątem u poznanych przez internet ludzi i do pewnego czasu było jej całkiem przyjemnie. Zapewnione gniazdko, składowe jedzenie i podział opłat. Pracę znalazła niemal od razu, a dzięki temu po kilku miesiącach mogła już się przenieść na swoje.

Jagodę poznałam przez mojego męża. Ona z kolei poznała w Anglii fajnego faceta. Miała tu przyjechać na rok. Niedawno minęło dziesięć, a faceta już dawno nie ma. Od razu zamieszkała w wynajętym mieszkaniu, a potem postarała się o lokum od państwa. W sumie można powiedzieć, że teraz żyje jak pączek w maśle. Sama stworzyła sobie miejsce pracy.

Janusz emigrował z całą rodziną, pracuje w jednej z najlepszych restauracji i nigdy nie narzeka, chociaż nie wszystko mu się tu podoba. Pewnie dlatego, że w Polsce niewielki procent zarabia tyle, co on.

I na końcu my. Jak już wiecie, wyjeżdżaliśmy na raty. Najpierw mąż od razu do pracy, po trzech miesiącach ja z synem. Myślę, że to fajne rozwiązanie. W tym czasie ja załatwiałam sprawy nie cierpiące zwłoki w Polsce, a mąż organizował nasze przyszłe życie. Moją największą obawą była reakcja dziecka na zmianę miejsca zamieszkania z dużego domu, w którym znało każdy kąt na mieszkanie, którego nie znało żadne z nas. Zboczyłam z tematu. Wyróżnia się cztery fazy emigracji: przygotowania, ekscytacji, załamania i stabilizacji, które trwają około roku. Z tego trzy tytułowe mają miejsce już po wyjeździe.

Przygotowanie.

Mówią, że to podstawa, a odpowiednie przygotowanie pozwoli skrócić czas adaptacji w nowym miejscu nawet do pół roku. Przygotowanie obejmuje takie rzeczy, jak wynajęcie albo kupno mieszkania, zdobycie pracy, doszlifowanie języka czy poznanie kultury danego kraju, topografii miasta, do którego się wybieramy. Wiadomo, że decyzji o wyjeździe na dłużej lub na stałe, większość z nas nie podejmuje z dnia na dzień i cały proces przygotowawczy odbębniamy w Polsce, kontynuując niektóre wątki już na miejscu. Korespondencyjnie nie poznamy obcej nam kultury i tak prawdę mówiąc nawet rok to niewiele, ledwie liźnięcie tematu.

Anglia to nie drugi koniec świata, a Polska nie jest jakoś wybitnie zacofana, dlatego wiele rzeczy się po prostu nie różni. Pomijając krótkie rękawy w zimie, nawet ubieramy się podobnie, choć pamiętam zdjęcia z Londynu z lat 60. i 70. i moim zdaniem, wtedy te różnice były bardziej widoczne. Mówimy innym językiem, ale gestykulujemy dokładnie w ten sam sposób. Na pewno nie jest to kraj dla ludzi nietolerancyjnych. Akceptacja inności to podstawa funkcjonowania w miejscu, gdzie żyje mieszanka wszystkich możliwych narodowości, religii, a tęcza ma mniej kolorów niż ludzka skóra tutaj. W tym wypadku: czym skórka za młodu…

Ekscytacja.

Bez względu na to, czy coś jest fajne czy nie, możemy to postrzegać jako pozytywne doświadczenie, bo jesteśmy euforycznie nastawieni do zmian w życiu. To ma ścisły związek z pierwszym punktem. Jeśli mamy zapewniony fajny start, to faktycznie możemy zająć się odbiorem otoczenia z uśmiechem na twarzy, ale tak naprawdę przyjeżdżając w ciemno bez rodziny, mieszkania i pracy, chyba raczej ciężko o hurraoptymizm.

Wydaje mi się, że jestem jakimś drobnym zaprzeczeniem, bo pierwszy miesiąc przyprawiał mnie o rzewne łzy z powodu braku wystarczającej ilości języka polskiego, dwóch tygodni bez internetu i kompletnej nieznajomości asortymentu pobliskich sklepów w obliczu konieczności przygotowania normalnego obiadu. Faktycznie po pewnym czasie zaczęłam zwracać uwagę na te rzeczy, których brak w Polsce. Uśmiechy i rozmowy między obcymi ludźmi, piękna zabudowa i wspaniała pogoda. Ok, z pogodą żartowałam ;). Doskwierający nam deszcz i wiatr pozbawił złudzeń o początkach jak z bajki i odarł fazę ekscytacji…z ekscytacji. Nie wyzbyliśmy się zdolności trzeźwego osądu rzeczywistości, ale jest jedna rzecz, która do tej fazy pasuje idealnie.

Anglia daje mi natchnienie. To powiew pachnącej spalinami świeżości. Nowe miejsca, nowi ludzie, kompletnie nieznane nam wcześniej doświadczenia, to jedna wielka inspiracja. Mam w zanadrzu mnóstwo notatek, choć publikuję ostatnio rzadziej bo boję się, że w fazie załamania, o której za chwilę, natchnienia zabraknie. Wtedy będzie jak znalazł. W każdej cegle tkwi potencjał, każda ulica kryje w sobie historię. A do tego my piszemy swoją.

Wiecie co jest naprawdę fajne? My, dorośli, mamy uprzedzenia. Zawsze, choćby najdrobniejsze. Nasze dzieci to czyste karty i od nas zależy ile dobra wchłoną z otaczającego nas świata.

Załamanie.

Koniec radości i zderzenie się z codziennością. Nagle okazuje się, że nasze problemy niezależnie od miejsca zamieszkania, nie różnią się od siebie tak bardzo. Wielokulturowość zaczyna nam doskwierać, a w kość daje tęsknota za rodziną, przyjaciółmi i wszystkim tym, co zostawiliśmy „u siebie”. W moim przypadku to rodzina, przyjaciele i dom. Element fazy załamania, który faktycznie dostrzegam, to moment gdzie czujemy się wyobcowani. Na poczatku pomimo znajomości języka odnosi się wrażenie, że wszyscy mówią po chińsku. Jedni, gdy czegoś nie rozumiemy, uśmiechną się, inni popatrzą krzywo. Do tego musimy załatwiać mnóstwo urzędowych rzeczy, opierających się na innych niż znane przepisach.

Sadząc po tragiźmie, ten punkt jeszcze przede mną. W tej fazie najwięcej osób decyduje się na powrót do ojczyzny. Nie przeceniałabym jednak jej znaczenia, bo wszystko zależy od nas samych: jak byliśmy nastawieni do trudnego etapu w naszym życiu, jeszcze przed wyjazdem. Co nami kierowało, co chcemy osiągnąć i jak mocno dążymy do celu? Co tak naprawdę nas zaskoczyło, a z czym jesteśmy w stanie bez problemu się pogodzić? Dla mnie najtrudniejszą rzeczą jest tęsknota, ale nie popadajmy w paranoję: tanie loty, możliwość rozmowy przez komunikatory. Tego nie było 30 lat temu. Wtedy czekało się aż mąż pracujący za granicą wyśle kartkę na święta.

Pogodzenie.

Wyobraźcie sobie sytuację, że po pół roku nieobecności w Polsce wracacie, żeby zobaczyć się z rodziną. I okazuje się, że owszem, tęsknicie, ale za tym, co zostało na emigracji. Jesteście już urządzeni, macie zorganizowane życie, do którego się przyzwyczailiście. Ulubione miejsca na spacer, restauracje, znajomych z którymi jesteście związani. To poniekąd najprzyjemniejszy etap, w którym możemy się poczuć jak w domu.

Uświadomiłam sobie, że w naszej podróży przez świat wszystkie fazy mieszają się ze sobą. Raz osiągnięte poczucie stabilizacji, po chwili zmienia się w wyparcie, żeby w kolejnej stać się czymś ekscytującym. Po dwóch miesiącach, kiedy mam swoje utarte ścieżki, a nie wszystkie jeszcze poznałam wiem, że im dłużej tutaj będę, tym bardziej moje serce będzie się dzieliło. Fazę pogodzenia można osiągnąć po kilku latach życia na obczyźnie. A może to już będzie druga ojczyzna? I pytanie, które siedzi w mojej głowie: jeśli spędzimy tu dużo czasu, z którym krajem będzie utożsamiało się moje dziecko? Czy polskość będzie dla niego miała wartość? Odpowiecie, że to zależy ode mnie. I to będzie dobra odpowiedź. Dlatego już niedługo czeka nas pierwsza wycieczka do Polski.

15 comments

  1. Sylwia Marcinek 28 lutego, 2015 at 18:54 Odpowiedz

    W Belgii mieszkam 4,5 roku. Przeszłam przez wszystkie fazy i wiesz co? One nadal wracają. Zwłaszcza dwie ostatnie. I czasami nadal mam ochotę wrócić do Polski, a z drugiej strony dostrzegam zalety życia w Belgii i już niekoniecznie chcę wracać.
    Ale to właśnie wraca ciągle, zwłaszcza teraz, kiedy powiększa się rodzina i przydałoby się gdzieś zapuścić korzenie.

    Choć nie ukrywam, chętnie pomieszkałabym w innych krajach jeszcze 🙂

  2. Ola 28 lutego, 2015 at 22:07 Odpowiedz

    Ano wlasnie, fazy sie mieszaja… Naleze do grupy ktora pi dziesieciu latach w uk nie czuje sie dobrze ani tu, ani juz w Polsce. Nazwalabym to smutnym rozdarciem. Ale czesto i tak doglebnie tego nie analizuje, no staram sie przynajmniej 😉 nie czuje ze mam tu zapuszczone korzenie, mimo wszystko. A z Polski korzenie wyrwane, juz dawno temu.
    Kazdy reaguje inaczej na zmiany, jedni adaptuja sie blyskawicznie, inni wolniej, jeszcze inni nigdy po prostu. Dlatego tez ustalanie faz, uogolnianie, jednak srednio sie sprawdza moim zdaniem.
    Na pewno cenie sobie spokoj zycia w Uk, stabilnosc finansowa, sluzbe zdrowia, usmiech na ulicy i w instytucjach, brak hmmm zamordyzmu polskiego. A brakuje zwyczajnie, Polski. Mojej ulicy, zieleni, malej rzeczki z dziecinstwa, cukierni, braku mozliwosci pokazania tego mojemu dziecku. Sentymenty. One chyba nigdy nie pozwola mi sie tu zakorzenic, choc i tu mam juz swoje miejsca 🙂

  3. Tedi 1 marca, 2015 at 15:58 Odpowiedz

    W niecałe 3 lata Budapeszt stał się dla mnie drugim domem… Niestety przyszedł czas na powrót do domu, więc teraz siedzę w Polsce i tęsknię za Węgrami. Głupie, prawda?

  4. Monika 1 marca, 2015 at 22:43 Odpowiedz

    Do Berlina jeźdzłam w prawie każdy wolny weekend i na wszystkie urlopy, jak juz mogłam sie tam przenieść byłam najszczesliwasza na swiecie. W Berlinie mieszkałam pół roku, potem była wyprowadzka do Gdańska. W Gdańsku sie nie odnalazłam, wróciłam, niestety nie do Berlina, ale do rodzinnego Wrocławia. Za Berlinem szczerze tęsknię.

  5. Aleksa 1 marca, 2015 at 23:05 Odpowiedz

    ja od 7 lat w Dojczlandzie przerobilam fazy emigracji po swojemu, a teraz dorabiam do nich kolejne… swoje… z powodow rodzinnych, uczuciowych, ekonomicznych nie wyobrazam sobie juz zycia gdzie indziej, ale… irracjonalne podszepty zbalamuconej jazni tesknia i serce rozpiera, bo wyobrazam sobie ze moglabym w PL gory przenosoc, budowac nowa rzeczywistosc, bo skoro tu dalam rade z pewnymi przedsiewzieciami, to czemu nie w PL – choc wielu znajomych narzeka na rzeczywistosc. Obawiam sie tylko troszeczke przyszlosci dla mojego malenstwa, czemu, bo inne dzieci tu maja babcie, dziadkow, ciotki, wujkow, a my wyrwani z korzeniami, i tez zwyczajnie chcialabym dziecku poopowiadac, na ktorym trzepaku sie wisialo glowa w dol, gdzie byly pyszne drozdzowki, jeszcze z cieplym serem…. ejjjj…… lza sie kreci…. ale dzieki Aniu za temat! Pzdr.!

    • Anna Bartnik 4 marca, 2015 at 10:29 Odpowiedz

      To jeden z moich największych zgrzytow. Dzień babci i dziadka w przedszkolu, gdy nie będzie babci i dziadka. Święta spędzone osobno. Myślę, że uda mi się duzo pokazać tylko czy dziecko będzie zainteresowane inną rzeczywistością? Plus jest taki, że tu są trzy semestry w szkole i cieszę się, że młody będzie mógł spędzać wiejskie wakacje u dziadków, prawie jak my kiedyś.

  6. Kasia A. 2 marca, 2015 at 11:28 Odpowiedz

    a moja historia wyglada tak. przez rok tydzien w tydzien wyjezdzalam do pracy do niemiec. jestem zatrudniona w polskiej firmie w poznaniu i jezdzilam z poznania do berlina, schleswigu i bielefeld prowadzic szkolenia. wyjazd w poniedzialek, powrot w piatek. wieksze przerwy mialam w swieta. po roku mialam dosc i sie zastanawialam co dalej (myslalam nad zamieszkaniem w berlinie). samo zycie mi przynioslo rozwiazania, bo zaszlam w ciaze i …zostalam w polsce.
    zdazylam sie nacieszyc zyciem w niemczech, ale jednak jestem patriotka i nie chcialabym tam mieszkac na stale..choc nigdy nie wiadomo co mi zycie przyniesie i nie mowie na pewno nie..

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.