DZIECI I RODZINA

Dwa tygodnie macierzyństwa zabrały mi hormony.

baby blues

Kto to? Strasznie krzyczy. Coś o tym czytałam. Otulę. Nie działa. Nakarmię. Nie działa. Śpi. Kręci mi się w głowie i sama nie wiem czy to radość, smutek, ekscytacja czy rezygnacja. Co ja tu w ogóle robię? Boże, na co mi przyszło? To na pewno moje pierwsze i ostatnie dziecko.

Pierwszy dzień. Ból brzucha. Smutek. Ryczę.

Drugi dzień. Ból brzucha. Rozpacz. Ryczę.

Trzeci dzień. Ból brzucha. Gorycz. Ryczę.

Dzień czwarty spędziłam już w domu. Ból zaczął odchodzić, smutek malał, a ja ryczałam, tylko jakoś ciszej i z mniejszym przekonaniem. Zorientowałam się, że w domu oprócz mnie i męża jest ktoś jeszcze. Najsłodsza i najpiękniejsza, wyśniona istota. Przyszło mi docenić ten fakt po kolejnych dwóch tygodniach. Baby blues. Cześć.

Baby blues to walka hormonów, które nie dadzą ci żyć.

Po porodzie wszystko jest nie tak. Wiem, że są kobiety, którym całe to macierzyństwo przychodzi zupełnie naturalne. Pięknie. Antek jest wyczekanym, wymarzonym synem. Jest dopełnieniem naszej rodziny, bez dwóch zdań. Byłam super przygotowana do roli matki. Najlepsze pieluchy, wygodna duża wanienka, pierdyliard pieluch tetrowych, starannie dobrane kosmetyki przeznaczone od pierwszego dnia życia, wózek z wielką gondolą na pompowanych kołach i tycie ubrania, o których doskonale wiedziałam, że wyrośnie z nich w tydzień. Jedynym, czego w swojej uporządkowanej naiwności nie przewidziałam, był baby blues. Nie, nie nazywałam go tak, dowiedziałam się po czasie że TO ma nazwę i że jest zupełnie normalne. Głupia baba w ciąży zapomniała, że jej organizm jest hormonalną bombą z opóźnionym zapłonem.

Płacz. Ciągły smutek i próba poradzenia sobie z nową rzeczywistością.

Przeryczałam calutki pobyt w szpitalu. Z wielu powodów. Przez położną, która zwinęła moje dziecko na dyżurkę podczas mojej wizyty w toalecie (skandal!). A to przez kapcie niedopasowane do moich opuchniętych stóp, kształtem przypominających bakłażany. Szlafrok miałam zbyt różowy i frywolny w stosunku do figury. Koszulę za krótką, a ta dłuższa była zbyt ciepła. Brzuch za bardzo obwisły i obolały. Mąż przyjechał za późno i za wcześnie odjechał. Siostra miała mi dać trzy bułeczki, a dała tylko dwie. A w szpitalu powiedzieli, że na swoją anemię muszę iść i kupić lekarstwa i najlepiej jakby mąż przyniósł mi coś dobrego do jedzenia…no to przyniósł. ALE MIAŁY BYĆ TRZY BUŁECZKI!!!

I spróbowałby mi ktoś wtedy powiedzieć, że baby blues to jedynie chwilowy spadek samopoczucia! Przecież ja miałam regularną depresję! To znaczy tak myślałam…

Z tego co czytałam, i tak przeszłam wszystko delikatnie. Zajmowanie się dzieckiem nie było ponad moje siły. Nie, nie. Po prostu zjadło cały mój czas! Ca-lu-sień-ki. Dacie wiarę? On leciał tak niemiłosiernie, że kilka razy nie zdążyłam werandować dziecka! Nie wspominając o spacerze. Po miesiącu, kiedy przyjechała do nas położna, delikatnie zasugerowała żebym już opuściła sypialnię. Dom mam duży, nie muszę się cisnąć na czterech metrach kwadratowych, jakie zajmuje małżeńskie łoże. Nie umiałam wytłumaczyć, że: nie chce mi się, tu mi dobrze, nie mam zamiaru się ruszać bo tylko w tym miejscu jest mi wygodnie, komfortowo i bezpiecznie, a poza tym mam wszystko szeroko i głęboko. Nieważne, że zagrażał mi jedynie rozwścieczony noworodek. Tak czy siak, musiałam sobie czymś zasłużyć, bo nasze dziecko nie miało kolek. Płakało, owszem, nawet sporo (dzięki rodzino, że mogłam do Was w tym czasie dzwonić, niestety nie słyszałam Waszych rad, bo mały był głośniejszy). Pediatra na wizycie kontrolnej powiedział, że do trzeciego miesiąca przejdzie. Okej! Tylko jak do niego dożyć ? Ryk.

Buzujące hormony i związane z nimi wahania nastrojów trwały jakieś dwa tygodnie, z czego zdecydowanie najgorszy był początek, około 5-6 dni. Wiem, że u mnie istotną rolę odegrał poród. Obwiniałam się o niepowodzenie przy próbie porodu siłami natury, chociaż nie miałam na to  wpływu. Po cesarce nie towarzyszył mi żaden wyrzut endorfin, ani innych konserwantów i polepszaczy. Chociaż byłam świadoma tego, co się dzieje, miałam wrażenie że wszystko jest poza mną. Ja sobie najnormalniej w świecie lewitowałam nad salą operacyjną i odnalazłam się w nowej roli dopiero, kiedy hormony cmoknęłam w tyłek, przykryłam kołderką i kazałam iść spać. To wszystko wydaje mi się dziś nierealne i odległe. Nawet zabawne. Czuję ulgę, że przeszło.

Dlaczego o tym piszę? Mam nadzieję, że wpis przeczyta choć kilka kobiet, matek, które nie wiedzą co się z nimi dzieje lub działo, kiedy przez bite czternaście dni nie mogły się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Płaczesz bez powodu? Mąż mógłby zmienić kolor włosów, a na złość Tobie wciąż jest brunetem? Lekarz chce skrzywdzić Ciebie i Twoje dziecko? Kapcie pod łóżkiem leżą krzywo? A tak w ogóle to przyniesiono Ci nie te kapcie co trzeba? Doskonale Cię rozumiem!

Nie wiem co przeżywasz najmocniej, ale mnie nie przerażało dziecko, pieluchy czy nowe obowiązki. Nie bałam się o relację z mężem. Mi było po prostu….smutno! Nie rozumiałam siebie i swoich uczuć, właśnie to było straszne. Błahe sprawy urastały do rangi problemu istotnego dla całego świata. I chociaż dzisiaj się z tego śmieję, wtedy łzy się lały strumieniami, zupełnie jakbym słuchała rzewnej bluesowej piosenki w zadymionym pubie. Tylko pub był nieosiągalny, a blues przyszedł znienacka i zagrał na moich nerwach, jak nic nigdy do tej pory. Identycznie jak u pozostałych z 80% świeżo upieczonych matek. Być może jesteś jedną z nas. Cześć.

Zostań ze mną na dłużej TUTAJ

Zobacz też inne wpisy o macierzyństwie TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ.

4 comments

  1. Monika 16 listopada, 2014 at 21:01 Odpowiedz

    Aniu, dziękuję Ci za ten nieamowity, osobisty tekst.
    Nie miałam bay bluesa. Cztery dni w szpitalu walczyłam: najpierw o to, żeby wstać z łóżka do dziecka, potem, o każdą kroplę mleka, potem o każdy gram wagi, cztery cieżkie trudne dni. Ale niesamowicie piękne, bo doby Bóg dał mi siłę, sama bym jej raczej nie miała. Nie pisze jednak tego, żeby sie chwalić. Póżniej musiałam sie zmierzyć z depresją poporodową, nie z baby bluesem tylko z depresją. Zastanawiałam się, czy nie napisać tego anonimowo, ale nie, podpiszę się, moze komuś się przyda moje doświadczenie. Teraz jestem bardzo silną mamą dwuipółletniej dziewczynki.

    • Anna Bartnik 16 listopada, 2014 at 21:51 Odpowiedz

      W takim razie ja dziękuję za komentarz. Depresja poporodowa to coś, o czym nie mam zielonego pojęcia, ale także coś, czego bardzo się bałam. Chciałam swój post napisać tonem półżartobliwym, ku pokrzepieniu, bo wiem jakie trudne są początki. Zdaję sobie sprawę, że przy depresji wszystko się komplikuje, bo trzeba sobie poradzić nie tylko z dzieckiem, ale i ze sobą.

      • Monika 16 listopada, 2014 at 22:41 Odpowiedz

        Wiesz Aniu, własnie nie do końca, bardzo często kobiety z depresją z dzieckiem radzą sobie świetnie, wbrew pozorom jedno i druge nie ma ze sobą ąz tak dużo wspólnego. Druga rzecz jest taka, ze depresja poporodowa może pojawić się nawet do pół roku od porodu. Sytacja emocjonalna i psychiczna młodej mamy sprzyja depresji, ale tylko jeśli zajdą inne czynniki. Nie zawsze ma to związek zdzieckiem, a nawet często nie ma. To zupełnie inny temat niż babay blues.

Leave a reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.